Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 31.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ła natura, popędliwa i harda, że marnego wyrazu nie znosił.
Lenart popatrzał na niego przez chwilę, z tłumionym gniewem, tem silniejszym, iż w duchu czuł dobrze, że nie miał słuszności i szukał tylko zamówki.
— Godziliśmy się wprawdzie na rok — wyrzekł znowu — przecież, jeśli taka wola twoja, Tomku, wolna droga, wstrzymywać cię nie będę, chociaż krzywda będzie dla mnie, nie dla ciebie.
— Nie chcę krzywdy waszéj — zawołał rozżalony chłopiec — weźcie sobie dosiewek i co tam chcecie, — tę jałoszke nawet, com sobie przychowywał. Zostawię wam moję pracę, a ludzie mnie i tak przygarną.
— Gorączka z was, Tomku! — wtrącił Wicek, nie rozumiejąc wcale, o co chodziło, i przerażony myślą, że w czas najbardziéj roboczy mogli stracić parobka, — ojciec tak sobie powiedział tylko o onéj roli, a wy zaraz do serca bierzecie.
— Oj widzę ci ja lepiéj Wicku, co się święci — odparł Tomek, — od jakiegoś czasu nijak ja gospodarzowi dogodzić nie mogę; żebym się nie wiem jak starał, zawszem mu krzywy.
Lenart zmarszczył brwi i odepchnął syna, który chciał go reflektować.
— Co nie masz mi być krzywy? — powtórzył — albo ty myślisz, że ja nie wiem, co ci w gło-