Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 35.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przy robocie, jak to dawniej bywało. Smieli się z niéj niektórzy, że zapomniała nietylko śpiewać, ale i mówić.
Stary Lenart zżymał się pocichu i gniewał głośno; nic to jednak nie pomagało. Łatwiej stokroć zabronić, niżeli nakazać; Salka była ojcu we wszystkiem posłuszną, tylko na jego żądanie nie mogła stać się napowrót tą dawną, rozpromienioną dziewczyną, co jak słonce rozjaśniała chatę.
Z Frankiem, od owego pamiętnego dnia, nie rozmawiała nigdy; widywała go w prawdzie nieraz w kościele i we wsi, przecież on nie zbliżał się do niéj, a ona też zaczepiać go nie myślała.
Aż wreszcie dnia jednego, kiedy prała u rzeki, i zamiast uderzać kijanką w bieliznę, zapatrzyła się na wodę, co tak nieustannie cicho i spokojnie płynęła w swoję stronę, rozszczepiając promień słoneczny na miliardy złotych gwiazdeczek, ujrzała nagle, jak cień jakiś zarysował się przy niéj.
Podniosła głowę; — to był Franek, i spoglądał na nią tak smutno, a tak przyjaźnie, jakby rozumiał najlepiéj to wszystko, co się działo w jéj sercu, a czego ona nikomu, nawet saméj sobie nie powiedziała.
— Salko, — wyrzekł — stoję tu chwilkę i patrzę na ciebie, a ty jesteś niby nieżywa.
Nie odpowiedziała nic, podniosła kijankę