Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 39.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Założyła ręce na jego ramieniu, patrzyła mu w oczy jasnemi źrenicami, jakby chciała wyczytać w nich odpowiedź, jeśli jéj usta odmawiały.
Odtrącił ją lekko, łagodnie, ale stanowczo.
— Nie wiem nic, — odparł głucho.
Ruchliwa twarz Salki zasępiła się pod wrażeniem tego słowa.
— A kiedy go szukać będziecie?
I znowu miał jakiś uśmiech, dziwnie przymuszony i blady, jakby chciał jej wymówić, że okazywała się dla niego tak bardzo okrutną.
I znowu ona nie miała czasu o tem pomyśléć i powtarzała niecierpliwie.
— Franku! kiedy go szukać pójdziecie?
— Zaraz — szepnął, nie namyślając się długo gnany jéj wzrokiem i słowem.
Wziął kij, leżący nu[1] ziemi, i odszedł szybko, o ile mu na to lekkie kalectwo pozwalało. Nie obejrzał się ani razu na Salkę; może pomimo to, co obiecał uczynić, miał żal do niéj, a może nie chciał jéj pokazać zmienionej twarzy.
Stała nad wodą, prowadząc go oczyma. Wstąpiło w nią nowe życie, patrzyła przed siebie zadumana i uśmiechniona lekko, — jakby wierząc, iż złe chwile minęły na zawsze, nie mogła jeszcze odnaleść dawnego wesela.
Nie podejrzewała szczerości obietnicy Franka; czuła dobrze, że jéj dotrzyma. Zresztą nie pytała się, co daléj będzie? co powie ojciec, ro-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku. Powinno być: na.