Strona:PL Waleria Marrené-Walka 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w piersi jego miększe uczucia, bo wziął w rękę ten list najpierwszy położony na boku, był on zaadresowany wyraźnie kobiecą ręką; przez chwilę trzymał go z wachaniem dziwnem, jakby pragnął przeczytać i razem lękał się tego co on zawierał, wreszcie rozłamał pieczątkę, list był długi, były w nim pewno jakieś serdeczne wyrazy, bo czytając go, oczy nieszczęśliwego zaszły mgłą; wspomniał żonę, która go pisała z utęskieniem i miłością, wspomniał dzieci drobne czepiające mu się kolan i dom ów cichy, zasłoniony konarami drzew odwiecznych, gdzie go czekano a gdzie on nigdy; nigdy więcej nie miał powrócić, — opuścił głowę na piersi, i zapłakał krwawemi łzami. Wówczas pożałował po raz pierwszy zmarnowanego życia, nie dla czczych uciech jego, ale dla tego serdecznego świata, który porzucić musiał, zostawiając bezbronne istoty na pastwę losu. Wprawdzie był im on słabą obroną, przecież minione lata jak widma złowieszcze jawiły mu się w pamięci i stawiały przed oczy czem był, a czem być mógł i powinien.
Pozostał tak długo zatopiony w pamiątkach, nowe myśli powstawały w głowie jego, nowe troski uciskały serce; przecież to wszystko co myślał i co cierpiał nie zmieniło, w niczem położenia, ani tego wyroku wiszącego nad jego głową. Daremnie otaczały go wkoło widma ukochanych, niemniej jednak on był skazany niepowrotnie, przez jakieś prawo wyższe od woli, które szanować musiał; bo jak umierający, któremu zostawiają wolne chwile do załatwienia spraw ostatnich, i on usiadł i zaczął pisać coś szybko, czasem łza zadrżała mu na rzęsach i zasłoniła kreślone wyrazy, czasem stoczyła się na papier i splamiła gładką jego powierzchnię, czasem otarł ją niecierpliwą ręką. Jednak teraz on nie wstydził się tego co ludzie nazywają słabością: w obec śmierci był szczerym przed samym sobą, zresztą drzwi były zamknięte, te łzy miały pozostać tajemnicą pomiędzy nim a Bogiem, nie potrzebował się ukrywać. Gdyby można przejrzeć skrytości niejednego serca