Strona:PL Waleria Marrené-Walka 026.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niczała się jej czynność, raziły ją bezpożytkiem i czczością swoją.
— Ależ moja droga, przecież wszyscy tak robią.
Kazia podniosła dumnie głowę.
— I cóż ztąd? zawołała, wstrząsając kasztanowatemi włosami i zgarniając je z czoła białą ręką: ja nikomu nie przeszkadzam, ale też nikogo naśladować nie myślę.
Widocznie poczucia młodej dziewczyny o wiele wyższe były od jej pojęć, miała zmysł tolerancyi, i nie chciała należeć do owczej falangi ludzi, idących ślepo utartemi drogami.
— Ach! moja Maryniu, ciągnęła dalej, nie bardzo zważając, czy słuchająca kobieta była w stanie ją pojąć: żebyś ty wiedziała, jak mnie nudzi to wieczne „tak wypada,“ „tak należy,“ „tak czynią wszyscy.“ Ciekawam, dla czego każdy nie ma robić tego, co jemu się podoba?
— Ależ tak nie można.
— Wiem, wiem, kiwnęła głową Kazia: słyszałam to tyle razy; tylko powiedz mi, dla czego nie można?
— Każdy ma obowiązki.
— Ja przecież o nich nie mówię, tylko o tych wyłącznie rzeczach, które nikomu na pożytek nie wychodzą. Gdy moja kuzynka chorowała rok temu, pilnowałam jej dzieci i nie ruszałam się z pokoju, chociaż to było w najpiękniejszą majową pogodę i zaręczam ci, myśl o żadnej zabawie nie przeszła mi nawet przez głowę. Ale gdy usiądę nad tym nieznośnym haftem, to zaraz sobie myślę: dla czego ja to mam robić koniecznie, kiedy od tego jest panna i szwaczka? one daleko lepiej haftują odemnie.
W tych słowach było daleko więcej dobrego serca niż zdrowej porządnej logiki; rozmowa wkraczała w sferę niedostępną dla obudwóch kobiet. Więc starsza nie wdając się w dalsze rozbieranie zdań towarzyszki, wyrzekła:
— I jakże ty powrócisz tak późno do domu?