Strona:PL Waleria Marrené-Walka 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w źrenice jego, jakby chciała w nich wyczytać to wszystko, czego nie wypowiedział jeszcze.
Więc człowiek ten miał coś do ukrycia wbrew wyrazowi czoła i oczu, które kłamać nie potrafiły nigdy.
— Panie! zawołała Marya: tam stało się nieszczęście, ja to czuję, powiedz mi wszystko.
I rękoma przyciskała serce, co rozrywało jej pierś nierównem biciem.
On postąpił ku niej kilka kroków, aż znalazł się tuż przy jej boku.
— Pani! wyrzekł cicho i tak miękko, jak gdyby mógł złagodzić brzmienie słowa, które miał wypowiedzieć: pani, bądź odważną, mąż twój jest chory.
Spojrzała na niego z nieopisanem przerażeniem; zapewne dostrzegła, iż najgorszego nie wypowiedział jeszcze bo drżała całem ciałem, wlepiając w niego szeroko otworzone źrenice.
I była chwila ciszy, wśród której mierzyli się oczyma, jak gdyby ona wyczytywała w jego smutnym wzroku głąb nieszczęścia swego, a we wzroku tym były przepaści bólu i współczucia, po których ona schodziła powoli. Fulgenty patrzał na nią jak na istotę, dla której nie pozostaje nadziei, która straciła wszystko niepowrotnie, aż wreszcie w myśli jej uderzył grom ostatni, zrozumiała to, czego usta jego wyrzec nie śmiały.
— Mój mąż! zawołała dzikim, zamierającym głosem: mój mąż nie żyje!
Słowa jej rozbrzmiały głucho, on nie zaprzeczył im, widać nie mógł zaprzeczyć, i była znowu cisza straszna, on nie śmiał jej przerwać, tylko rękę przesunął zwolna po bladem czole, jakby ocierając z niego pot zimny.
Nie mógł znieść cierpienia tej nieznanej kobiety, nie wiedział jak do niej przemówić. Marya ukryła oczy w załamane ręce, jakby chciała uniknąć widoku człowieka, co przyniósł jej wieść podobną, lub zasłonić je przed rzeczy-