Strona:PL Waleria Marrené-Walka 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jej sercem, rozbijającem się w próżnych wątpliwościach: ale Marya nie była z tych kobiet, które umieją przenieść grom zabójczy, ona jak dziecko nie chciała mu się poddać, jak gdyby mogła oporem przeinaczyć to, co się stało.
— To być nie może, wyrzekła po długiej chwili, podnosząc głowę z jakiemś rozpacznem wysileniem; pan wiesz dobrze iż to być nie może. Mąż mój wyjechał dni temu kilka, pełen zdrowia i siły; czemu nie zawezwano mnie do jego łoża? czemu tajono przedemną chorobę? w jego wieku nie umiera się tak od razu.
Mówiła to gorączkowo, gwałtownie, jakby czyniła przybyłego za tę śmierć odpowiedzialnym. On milczał, bo wyjaśnienia, których zdawała się wymagać, straszne były; miał do powiedzenia więcej jeszcze, wargi jego drżały, widocznie przyjeżdżając tutaj przedsięwziął rzecz nad siły, a teraz nie wiedział co uczynić z tą na wpół szaloną kobietą, sam jeden w obec jej rozpaczy. W domu nikogo nie było, oprócz jej i dzieci. Marya była sierotą, samotną na świecie; tracąc męża, na raz traciła wszystko. Okoliczności te nie były mu obce, on podjął się tej bolesnej misyi, chcąc zapobiedz, by do wdowy nie doszła ta wieść zbyt niemiłosiernie. Teraz zrozumiał, że są ciosy, których nikt ułagodzić nie może: jego współczucie, jego gotowość go bratniej pomocy, nie znaczyły tutaj nic on nie umiał nawet dobrać słów, by je wyrazić, a zresztą miał tyle jeszcze okropnych rzeczy powiedzieć, że stał oniemiały, przerażony ciężarem przyjętym na barki; ta kobieta nie była w stanie nic więcej zrozumieć, nic więcej przecierpieć. A przecież domagała się całej prawdy, ale w myśli jej była tajemna nadzieja, że prawda ta mniej straszną będzie od jej przypuszczeń.
— Powiedz mi pan, w końcu zawołała, targając konwulsyjnie ręce jego; powiedz mi, jak on mógł umrzeć?