Strona:PL Waleria Marrené-Walka 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieszczęśliwy Fulgenty nie był psychologiem, nie zdał sobie jasnej sprawy z moralnych sił ani pobudek kobiety, domagającej się dalszych objaśnień; był on człowiekiem wychowanym w twardej szkole nieszczęścia, od dzieciństwa walczył z życiem, przywykł do nieubłaganych konieczności jego, nauczył się nie cofać przed żadną boleścią, więc nie pojmował w obec niej tej bezsilności.
— Mąż pani, odparł po chwili wahania, niepewnym głosem; zabił się wystrzałem z pistoletu. Przedśmiertnym listem na mnie włożył bolesny obowiązek, który spełniam w tej chwili.
Kobieta słuchała go przez chwilę, jakby myśl jej nie zdolna była objąć znaczenia tych słów; chciała jęknąć, w piersiach jej brakło tchnienia, chciała cofnąć się, ale siły wymówiły jej posłuszeństwo, zatoczyła się i padła u nóg jego dobita tą ostatnią wieścią.
Nowo przybyły załamał ręce z widocznem przerażeniem. Cóż miał czynić dalej? do kogo udać się o pomoc w tym domu nieznanym? Przed nim były drzwi otwarte, więc naglony gwałtownem położeniem wszedł w nie i znalazł się w pokoju oświeconym blado dopalającym się ogniem. Tam spały spokojnie dzieci, których ojciec zabił się a matka leżała bezprzytomna. Na ten widok stanął jak wryty; te sieroty śpiące, uśmiechnione, różowe, szczęśliwe, przeraziły go jak wyrzut sumienia. Jednak nie miał czasu zastanawiać się tutaj i szedł dalej szukając służby.
Wkrótce niańki i panna służąca zbiegły się i zaczęły trzeźwić Maryą nie dającą znaku życia. Fulgenty patrzał na to w ponurem milczeniu, przeklinając niezręczność swoją. Całą drogę układał w myśli, jak stopniowo i zwolna przygotowywać będzie młodą wdowę do nieszczęść, które ją spotkały; a tymczasem uczynił wprost przeciwnie, ona wyrwała mu prawdę z ust, odgadła wszystko z oczu i czoła jego, które ani na chwilę kłamać nie potrafiły. Jednak on nie objawił jej jeszcze wszystkiego, nie wiedziała