Strona:PL Waleria Marrené-Walka 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko i nie zadawalając się widzianemi uczuciami, sięgało dalej do ich korzeni i przyczyn, że umiało spostrzegać to, co zwykle skrywane bywa najstaranniej, a w zamian nie zdradziło nigdy żadnych uczuć i myśli. Czy zresztą Ziemba miał jakie uczucia, czy pozwalał sobie myśleć coś na swoją rękę, tego nikt wiedzieć nie mógł; to pewna jednak że on myśli i uczuć swoich nie odkrywał nigdy, a jego chuda postać odznaczała się właśnie brakiem charakterystyki. Ten człowiek starał się nie mieć indywidualności żadnej; na pozór ubierał się jak wszyscy, mówił jak wszyscy, był do wszystkich podobny, a jednak właśnie owo zaparcie się i zatarcie właściwej postaci, nadawało mu dziwną cechę. Pomimo woli i wiedzy jego blade szerokie wargi, które rzadko poruszały się słowem, ale drgały czasem pod wpływem żądz tłumionych, zdradzały, że ten człowiek miał coś do ukrycia. Jego nos zadarty, naprzód wysunięty, zdawał się nieustannie coś wietrzyć i przenikać; nos ten był impertynenckim, bezwstydnym prawie; on pierwszy wciskał się do pokoju, poprzedzał wszędzie właściciela swego, bił w oczy i narzucał się niejako, stanowiąc dziwny kontrast z układną powierzchownością pana Placyda Ziemby, którego właśnie całem staraniem było przemknąć się niepostrzeżonym. Ten wybitny kształt nosa doprowadzał go do rozpaczy, mógł zwichnąć jego całą karyerę, gdyby pan Ziemba był zwyczajnym człowiekiem, zrażającym się lada przeciwnością; ale Opatrzność obdarzyła go nieugiętą wolą, i dla tego pomimo wybitnej charakterystyki rysów zdradzających go koniecznie, on potrafił przygłuszyć te cechy, spędzić z czoła bruzdy myśli i utworzyć sobie z twarzy maskę nieprzebitą niczem; maska ta uwieść mogła najostrożniejszych, tyle w niej było dobroduszności, skromności i prostoty. A przecież były chwile gdy na czoło jego występowały żyły krwią nabiegłe i wypisywały na czole tajemną historyę żądz i burz kipiących w duchu; ale chwile te były tak rzadkie, tak