Strona:PL Waleria Marrené-Walka 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wygłosił, wyglądał daleko więcej na owego niemiłosiernego wierzyciela z ewangelicznej przypowieści, niż na wielkiego męża stawiającego twarde obowiązki po nad osobiste uczucia.
Nie wiem, czy pan Heliodor zdał sobie z tego dokładną sprawę, ale zmarszczywszy olimpijską brew, mówił dalej:
— Co większa, ludzie upadający majątkowo, nie są w stanie otrzymywać z ziemi możliwych plonów, a tym sposobem tamują rozwój produkcyi, i stanowią w kraju szkodliwy ferment zacofania, gdy tymczasem ich mienie w umiejętnych rękach mogłoby procentować stokroć lepiej.
Były to bez zaprzeczenia pewniki ekonomiczne. Niejeden wszakże mógł pomyśleć w duchu, że tutaj właśnie rola kapitału mogła być zbawienną, że pan Heliodor nie potrzebował dla zwiększenia produkcyi kraju poświęcać nieszczęśliwej rodziny; ale te myśli, jak wiele innych szlachetnych i pożytecznych, pozostały niewymówione.
— A co do pana Chylińskiego, zakonklutował pan domu, dowiódł on właśnie samobójstwem swojem, jak mało miał energii, męztwa, wytrwałości; tacy ludzie są plagą rodziny i społeczeństwa.
W tych słowach była prawda, a przecież to ostateczne potępienie, w imię ekonomii i praw socjalnych rzucone na zmarłego przez zwycięzkiego przeciwnika, miało w sobie coś okrutnego. Znalazł się też w towarzystwie ktoś odważniejszy, który ośmielił się zaprotestować przeciw temu doraźnemu sądowi.
— Znałem Edwarda Chylińskiego, odezwał się jeden z gości, siedzący na drugim końcu stołu: nieszczęśliwy to był człowiek, chociaż w gruncie nie gorszy od wielu innych.
Te oględne słowa, wyrzeczone półgłosem, uderzyły przykro o uszy pana Heliodora, w chwili właśnie, gdy do-