Strona:PL Waleria Marrené-Walka 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kończywszy swej mowy, zatopił widelec w ogromnym szczupaku, podanym na kolacyę, był to bowiem dzień piątkowy, a dnia tego wszystkie mięsne potrawy usuwane były skrupulatnie.
— Jak to! zawołał, podnosząc rękę wspaniałym oratorskim gestem, i zapominając o widelcu, którym był uzbrojony: co pan nazywasz nieszczęściem? Ja znajduję, że człowiek, który nie bacząc na nic, sam sobie śmierć zadaje, jest tchórzem, nikczemnikiem, niezasługującym wcale na współczucie, jest on zarówno potępiony przez boskie i ludzkie prawa, i nie powinien nawet zasługiwać na współczucie.
Słowa te spiorunowały nieśmiałego obrońcę Chylińskiego, wszyscy umilkli, i to była ostatnia mowa pogrzebowa nad samobójcą w tym domu.
Pan Heliodor, a za jego przykładem goście, zajadali pobożnie szczupaka; widocznie ten smutny wypadek nikomu nie odjął apetytu: cóż znaczy jeden upadły w walce życia?
— Panie Ziemba, wyrzekł ktoś po chwili, chcąc przerwać przykre milczenie: czy nic więcej nie słychać w Warszawie?
— I owszem, odparł zagadniony, słyszałem także, iż panna Kazimiera Rawska idzie za mąż.
— Za kogoż to? czy już napewno? pytano z niedowierzaniem.
— Idzie za Hrabiego Z., wyrzekł Placyd, i gdy to mówił, rzucił przelotne wejrzenie w około stołu, i dostrzegł jak cień niezadowolenia przemknął się po twarzy kilku młodych ludzi, a co dziwniejsza, że cień ten odbił się wyraźniej na obojętnem zwykle czole pana domu. Że wiadomość ta obeszła młodych ludzi, fakt ten pospolity nie potrzebował kommentarzy, każdy z nich miał mniej więcej znane zamiary względem bogatej i ładnej jedynaczki, niezadowolenie pana Heliodora trudniejsze było do wytłóma-