Strona:PL Waleria Marrené-Walka 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Skinął mu więc głową zdaleko większą uprzejmością, niż to był czynić zwykły przy świadkach, wskazał na miejsce obok siebie i poczęstował cygarem, tak dobrem jak to, które sam palił. Były to niezwykłe oznaki łaski; to też Placyd przyjął je z uszanowaniem i wdzięcznością na jakie zasługiwały, usiadł w fotelu prosto i skromnie, jak to przystało w obecności pryncypała, od którego oddzielała go nieprzebyta przestrzeń, i rozłożył na stole tekę niby minister przed monarchą, czekając dalszych rozkazów. Pan Heliodor wyjął z ust cygaro.
— Najprzód, wyrzekł powoli, z niejakiem ociąganiem się mimowolnem, jak stoi interes Zacisznej?
Tak nazywała się wioska Chylińskiego.
— Interes stoi bardzo dobrze, odparł na to zagadniony krótko i zwięźle, bez żadnych omówień: ostatni termin sprzedaży w drodze subhustacyi, naznaczony na dzień 25 lutego, to jest od dzisiaj za 2 tygodnie.
Pan Helijdor znowu wypuścił z ust kłąb dymu, i dodał z pewnym namysłem:
— Czy ten termin jest już niechybny? czy Chylińscy nie mają sposobu przewlec go jeszcze?
Widocznie Salicki trzymał się tutaj wyrażeń prawnych, pomijając śmierć nieszczeęśliwego właściciela Zacisznej, jako fakt nie należący wcale do rzeczy.
Nie wiem, czy Placyd zrozumiał tajemną myśl pryncypała; twarz jego była teraz tak nieruchoma i wygładzona, jak gdyby rzeczywiście nie był w stanie odebrać jakiego bądź wrażenia, oczy miał nieruchomie utkwione w przyniesionych papierach.
Wysłuchawszy uważnie uczynione sobie pytania, odparł:
— Na teraz nie można mieć w tym względzie najmniejszej obawy. Chyliński jeden prowadził wszystko, ona sama zajęta dziećmi, nie ma o interesach najmniejszego po-