Strona:PL Waleria Marrené-Walka 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Heliodor nie odpowiedział wyraźnie, ale w zamian rzucił inną kwestyę agentowi swemu:
— Czy kto drugi stanie do licytacyi?
Placyd zastanowił się chwilę.
— A czy pan, wyrzekł po chwili, życzy sobie ją nabyć?
To drugie pytanie nie podobało się panu Heliodorowi; dla tego też odparł z odcieniem dumy, który nie uszedł uwagi Placyda.
— Ja pytam się, czy pan wiesz o innych licytantach?
Ziemba jednak na tem właściwem sobie polu nie zmieszał się wcale.
— To zależeć będzie, wyrzekł spokojnie, od woli pana; jeśli będą inni licytanci, możnaby ich usunąć.
— Rozumiem, za odstępnem.
Ziemba skinął głową, dodając:
— Tylko trzebaby to wiedzieć za wczasu.
Pan Heliodor zdawał się namyślać.
— Zaciszna dobra wioska, mówił zwolna, wiem o tem oszacowana nie drogo.
— Warta z pewnością drugie tyle, dokończył Placyd.
— Tak jest, przytwierdził z dobrodusznością p. Heliodor; ale z drugiej strony wypadek Chylińskiego pokrzyżował moje plany, bo chociaż nie zwykłem uważać na niesprawiedliwe sądy ludzkie (te ostatnie słowa wyrzekł prostując się dumnie); przecież radbym uniknął niepotrzebnych obmów i chociaż kupno Zacisznej byłoby dobrym interesem, nie wiem jeszcze czy go zrobię.
I znowu nastąpiła cisza. Placyd w głębi ducha uradowany tem zwierzeniem się pryncypała, lękał się zanadto posunąć, wypowiadając myśli swoje.
— Gdybym śmiał objawić moje zdanie... wyrzekł wreszcie z modulacyą głosu pełną pokory.