Strona:PL Waleria Marrené-Walka 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów panie Ziemba, zachęcił go łaskawie pan Heliodor; miewasz czasem niezłe idee.
— A gdyby pan kupił Zaciszną pod cudzem imieniem?
— Nie lubię nic czynić pokątnie, wtrącił ze szlachetnem oburzeniem pan domu; wszakże w obecnych okolicznościach rada ta jest bardzo praktyczna i zasługuje na uwagę.
Błyskawica radości mignęła w spuszczonych źrenicach Placyda. Doszedł do tego czego pragnął, myśl rzucona przez niego została na pół przyjęta, wiedział, że czas dokona reszty; zabrał więc napowrót do teki rozrzucone papiery i powstał powoli, czekając tylko na pozwolenie jego, by się oddalić.
Pan Heliodor zadał mu jeszcze kilka obojętnych pytań, na które nie bardzo słuchał odpowiedzi, zaabsorbowany czem innem.
— Możesz odejść panie Ziemba, wyrzekł w końcu; o Zacisznej pomówimy jeszcze przed odjazdem pana.
Placyd wyszedł z głębokim ukłonem, pan Heliodor wsunął się napowrót w fotel, twarz jego nie zmieniła wyrazu, nie zadawał on sobie pracy układać ją dla swego agenta, ani w ogóle dla kogobądź innego; on był tak przekonany, iż postępowanie jego było nieskazitelne, że podnosił w górę dumne czoło. Teraz pozostał chwilę zamyślony w fotelu, potem pochwycił pióro, i napisał list do żony, która pod pozorem lekcyi tańca i śpiewu, bawiła z dziećmi w Warszawie, by przyspieszyła swój powrót. Takie wezwanie było rzeczą nadzwyczajną, bo chociaż lubił uchodzić za przykładnego męża i ojca jak przystało człowiekowi zajmującemu tak wysokie stanowisko, pan Salicki o wiele przenosił nad rodzinne koło, towarzystwo wesołej młodzieży, przecież nadchodził czas, w którym trzeba było coś poświęcić dla przyszłości dzieci. Najstarsza córka jego Oktawia miała dotąd z wszechwładnej wo-