Strona:PL Waleria Marrené-Walka 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

on był tak szkaradnie brzydki i czemu się tak zabawnie nazywał?
Na głośny śmiech córki, czy na jej wezwanie, weszła w końcu pani Salicka.
— Mamo! pan Placyd Ziemba chce się z mamą widzieć, zawołała niemiłosierna Oktawia, której postać nieszczęśliwego, stojącego jak na torturach pod jej szyderczym wzrokiem, nie rozbroiła wcale.
Pani Salicka spojrzała na Placyda, jego twarz nacechowana zwykle skromną przyzwoitością, mieniła się wyraźnie, przechodząc z koloru piwonii, do trupiej bladości. Zapewne nie była ona w stanie zrozumieć, jak głęboko musiał być wzruszony, skoro nie zdołał już pokryć miotających nim uczuć; jednak zobaczyła, że Oktawia zaszła zbyt daleko w swem dumnem lekceważeniu i zaczęła ją strofować po francuzku, chcąc przerwać tę niewczesną wesołość. Ziemba po francuzku nie mówił, zrozumiał jednak doskonale znaczenie jej mowy.
Ale Oktawia nie zdawała się wcale zmięszana tą interwencyą matki, nie odpowiedziała jej ani słowa i zebrawszy nuty wyszła spokojnie, nie kiwnąwszy nawet głową Placydowi, który wiódł za nią olśnionym wzrokiem.
Dopiero gdy harda dziewczyna znikła za fałdami portyery, Ziemba opamiętał się nagłe, wyjął chustkę z kieszeni i otarł czoło zlane zimnym potem. Twarz jege ułożyła się znowu do zwykłego wyrazu; a jednak gdy przemówił do pani Salickiej, usiłując wywiązać się z włożonych na siebie obowiązków, głos jego drżał jak w febrze, słowa plątały się bezładnie, mocował się jeszcze chwilę, nim zdołał owładnąć wymykające mu się zmysły, aż wreszcie nadludzkiem wysileniem potrafił zapanować nad sobą.
Panna Oktawia tymczasem poszła do dalszych pokojów, gdzie było zgromadzone młodsze rodzeństwo, nie mogąc uspokoić jeszcze swojej wesołości.
— Z czego się tak śmiejesz? spytała dwunastoletnia