Strona:PL Waleria Marrené-Walka 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tły ramiona. Dziewczyna usiadła znów przy oknie z robotą, kobieta stanęła przy ognisku, łzy znikły z ich oczu czarem woli, a wypogodzone oblicza zwróciły się do drzwi, w których właśnie ukazał się młody człowiek. Powitały go obie uśmiechem tak pełnym swobody, że on nie mógł domyślić się nigdy ich trosk i trwogi.
Nowo przybyły dwudziestokilkoletni młodzieniec usprawiedliwiał je zupełnie powierzchownością swoją. Był to wysoki blondyn, o szafirowych oczach, piękny ową pięknością pół dziecięcą, pół anielską, noszącą jakieś złowrogie piętno nietrwałości. Płeć jego biała, delikatna jak u kobiety, przecięta widoczną siecią niebieskawych żyłek, mieniła się pod oczami w cień siny; na białości lica gorzały wyraziste rumieńce; usta były nazbyt czerwone, a oczy świeciły nieujętem głębokiem spojrzeniem, jakby nawykły wpatrywać się w jakieś otchłanie, blaski niewidzialne dla innych i odbijały je w sobie. Na czole jego leżał tajemniczy znak zniszczenia; wyraźnie człowiek takim jakim był, pozostać nie mógł. Ta jasna głowa okrążona złocistemi włosami, wyglądała na jakieś zjawisko innego świata; on musiał przetworzyć się lub umrzeć, bo takie twarze widzieć tylko można na obrazach mistrzów, w widzeniach zachwytu, lub też na ziemi u tych, których życie przejść ma jak sen wiośniany. Każdy ruch jego wysokiej smukłej postaci, napiętnowany był tym szczególnym wdziękiem, jaki bez wiedzy i woli pewni wybrani ludzie roztaczają w koło; głos jego miał melodyjne brzmienie, a uśmiech, smutek jakiś nieokreślony, jakby leżało w nim przeczucie, że dni jego są policzone, że zimny grób otwiera się już gdzieś dla niego, że kwiat życia zaledwie rozkwitły, zwiędnąć musi w zaraniu swojem. Przecież były to tylko tajemnicze przeczucia, niesformułowane nawet myślą wyraźną; chłopiec nie miał o nich świadomości i snuł plany, pracował zawzięcie, by zapewnić sobie owo jutro, które dla niego nigdy może nadejść nie miało.