Strona:PL Waleria Marrené-Walka 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja to zupełnie co innego; ja muszę zapracować na dziś i na jutro zarazem; w dzień mam lekcye i chlebodajne zajęcie, noc należy do studyów uniwersyteckich, a zresztą mnie to przecież nie szkodzi, a pani jesteś tak bladą.
I spojrzał na Jadwigę z rodzajem współczucia, w którem mieszał się gniew jakiś: on czuł się w prawie rozciągnąć nad nią opiekę swoją i rządzić dwoma kobietami słą duchowej przewagi.
— Daj mu pokój Jadwigo, szepnęła matka, której trwogi syn zawsze uspakajać umiał, pewnością, z jaką w przyszłość spoglądał: ty nie przekonasz go nigdy w niczem, on uparty jak prawdziwy dzieciak.
— Nie, matko, jestem uparty jak ten, który jasno widzi cel swój przed sobą i konieczność osiągnięcia tego celu. Pozwól mi tylko zostać człowiekiem, a słuchać cię będę we wszystkiem i nawet poddam się kontroli panny Jadwigi, która jednak tymczasem mnie słuchać powinna.
Kiedy to mówił, na czole jego była dziwna siła, a głębokie spojrzenie zdawało się przenikać w głąb cudzych myśli.
Jadwiga spoglądała na niego upojona tajonym zachwytem; zapomniała ona także o troskach i bólach, gdy nagle młody człowiek zakaszlał się gwałtownie.
Była to niby rzecz mało znacząca, jednak wesołość dwóch kobiet pierzchła nagle, ogłuszona tym znakiem trwającego niebezpieczeństwa.
Jeden Lucyan uśmiechnął się tylko.
— Jak widzę, wyrzekł z pewną niecierpliwością, mnie już kataru nawet mieć nie wolno.
Jadwiga opuściła głowę; przez ten cały czas walczyła z sobą; aż zrozumiała, że dla dobra tych, których kocha, powinna ich opuścić i przyjąć ofiarowane sobie miejsce. Tutaj nie mogła mu być użyteczną, nędzna zapłata za lekcye zaledwie wystarczała na jej utrzymanie, a praca ręczna, którą pomagała sobie, tak mało była płatna.