Strona:PL Waleria Marrené-Walka 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

odwagę ich szukać i zamiast poszeptów ogółu, słuchać głosu sumienia, niezbałamuconego żadnym z utartych sofizmatów życia. Spokój dostępny dla tych tylko, którymi świat pogardził, lub co nawzajem, pogardzili światem i potrafili odłączyć od niego drogi swoje.
Tymczasem matka Lucyana przesuwała się w mroku wieczornym przez ulice miasta, były one ludne w tej chwili, tłum pracujący powracał do ognisk swoich, po zatrudnieniach dziennych, tłum próżniaczy śpieszył na wieczorne rozrywki, sklepy gorzały gazowem światłem, rozjaśniały się szynki, bawarye, cukiernie, tylko świetne salony nie błyszczały jeszcze jaskrawemi oknami, tak zwany świat czekał z rozpoczęciem zabaw swoich, aż sen ogarnie zwykłych śmiertelników.
Stara kobieta mijała gruppy przechodniów i szła pośpiesznie; widać przez lata rozłączenia nie straciła z oczu starszego syna, wiedziała gdzie go szukać, bo nie zawahała się ani chwili w drodze obranej. Tak zaszła na bielańską ulicę do Lipskiego hotelu, zapytała o Placyda, mieszkał w głębi dziedzińca na najwyższem piętrze, udała się tam pewnym krokiem, jak gdyby lękała się dać samej sobie czas rozmysłu i zastanowienia; dopiero gdy znalazła się pode drzwiami syna, opuściły ją siły, stanęła w korytarzu wsparta plecami o przeciwległą ścianę, serce jej biło, krew zalewała oczy, skronie tętniły gwałtownie, wewnątrz pokoju panowała cisza i tylko blade światło padające przez dziurkę od klucza na ciemny jeszcze korytarz, świadczyło, że pokój nie był pusty.
Wahanie kobiety trwało czas niepodobny do obrachowania, ona nie zdawała sobie z niego sprawy. Placyd nie zważał pewno, że kroki jakieś zatrzymały się pod jego drzwiami. Wreszcie klamka poruszyła się lekko, przypadkiem drzwi nie były na klucz zamknięte i otwarły się od razu cicho, bez trzasku żadnego. Pokój to był ciasny i brudny, porozrzucane sprzęty, ubrania w nieładzie, świadczyły