Strona:PL Waleria Marrené-Walka 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobieta uśmiechnęła się mimowolnie, serce jej rozradowało się myślą, że on dla niej zapomniał o czemkolwiek innem, i razem przelękła się następstw tego zapomnienia. Syn tak dokładnie przekonał ją o smutnem swojem położeniu, iż gotowa była uwierzyć, że samą obecnością swoją naraziła go na utratę tego powszedniego chleba, o którym mówił z takim przyciskiem.
— Więc jakże to będzie Placydzie? wyrzekła, patrząc na niego wymownym wzrokiem.
— Nie troszcz się o to, matko, odparł, może zdążę jeszcze.
I pośpiesznie zabierał się do wyjścia, jakby naglony nieprzebłaganemi okolicznościami.
Ona nie chciała go zatrzymać, a jednak przeczucie, które daremnie się starała zgłuszyć, szeptało jej, by korzystała z chwili rozmowy z synem, bo rozmowa ta nie powtórzy się tak prędko.
— Placydzie, szepnęła stojąc przed nim.
Placyd zrozumiał doskonale znaczenie tego szeptu, zrozumiał to, czego ona nie wymówiła jeszcze, ale musiał zatrzymać się chociaż niechętnie.
— Placydzie, powtórzyła kobieta, zdobywając się na te słowa z wewnętrzną męką; to być nie może, byś ty nic, nic zupełnie nie mógł uczynić dla nas; najmniejsza pomoc byłaby dla nas prawie ocaleniem.
I gdy to mówiła, palący rumieniec wybił na jej bladą twarz, snadź sama umarłaby wprzódy, niż do syna nawet wymówiłaby podobne wyrazy, ale tu wszakże nie chodziło o nią.
Placyd zadrgał całem ciałem, daremnie się wykręcał jak wąż, oddalając to żądanie, ono objawiło się pomimo wszystkiego; wprawdzie nie wątpił nigdy o nędzy panującej w domu matki, tylko o jej odwadze wypowiedzenia tego, uciekania się do prośby. W tej chwili przyszedł mu na myśl heroiczny środek obrony; nie mogąc pokazać na