Strona:PL Waleria Marrené-Walka 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

usprawiedliwienie swoje pustego pugilaresu, pokazał go pełnym bankowych biletów. Jednak gdy go wydobywał, zbladł tak bardzo, jakby stawiał na jakąś niepewną kartę los życia.
— Patrz! matko, wyrzekł urywanym głosem: patrz! mam pieniądze, bierz ile ci się podoba, miałem je powierzone na ważny interes, weź je, to życie Lucyana, mniejsza o to, że ja będę zhańbionym — złodziejem.
Pugilares drżał mu w rękach, otwierał go przed starą kobietą, migając jej przed oczyma pieniędzmi, niby widmem spokoju, zdrowia, życia ukochanych.
— Placydzie, zawołała odtrącając go ze wstrętem: więc ty nic, nic wcale nie masz swojego? nie posiadasz kęsa chleba, którymbyś się mógł uczciwie podzielić?
— Nic, nic, matko; ale bierz, mówię ci, mniejsza o mnie.
Rzucił pugilares na stół z ostatecznem wysileniem, a sam padł na krzesło zakrywając oczy rękoma; prawda i udanie splatały się tu doskonale. Placyd w tej chwili cierpiał na prawdę, komedya była doskonale odegrana, a przecież chybiła celu. Słowa jego były dla niej taką obrazą, iż zwątpiła, by mógł je wymówić na seryo; tylko spojrzała na syna oczyma, w których widniało jakieś przeczucie prawdy, a jej twarz stała się białą prawie, może od zgrozy. W milczeniu otuliła się machinalnie fałdami okrycia, jakby zimno jej było w serce, i wyszła zwolna bez słowa pożegnania.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, gdy szelest jej kroków zginął w oddaleniu, Placyd prostował się zwolna i podnosił głowę, aż gdy był pewien, że ona wcale usłyszeć go nie mogła, wstrząsnął ładownym pugilaresem i zaśmiał się sucho i przeciągle. Zwycięztwo było zupełne, pugilares pozostał nietknięty; jednak Placyd nie był zwyczajnym skąpcem, pieniądze same przez się nie były jego bożyszczem: schował je nie tracąc próżno czasu na przegląda-