Strona:PL Waleria Marrené-Walka 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— O mnie, matko! wyrzekł z głębokim wyrzutem, ty dla mnie chciałaś pomocy Placyda, on odmówił jej słusznie ja powinienem starczyć sobie, i jak widzisz wystarczam.
Kobieta wstrząsnęła głową.
— Ja wiem, że ci nie brak odwagi, ty o niczem nie wątpisz, nawet o swoich siłach.
— Człowiek, który wątpi, naprzód jest pokonany, odparł podnosząc głowę napiętnowaną szlachetną dumą. Ja niczego nie chcę od ludzi, mam prawo rachować na siebie tylko, na tych, których kocham, i którzy mnie kochają, świat dał mi już wszystko, co dać może.
Gorący rumieniec jaśniał na jego przezroczystem licu, szafirowe oko płonęło wyrazem szczęścia i owej nieujętej potęgi, jaką daje miłość świadoma siebie, jasna, podzielona.
Matka spojrzała na niego z rodzajem zachwytu; w tej chwili był on wysoce piękny, wśród tej piękności zdawało się tkwić przeczucie znikomości bytu, na czole jego były odblaski nieśmiertelnej myśli.
Mimowoli oczy starej kobiety zaszły łzami.
— I cóż tobie dał świat! spytała, prócz twardej doli, dni nędzy, pracy, zawodów i choroby?
Lucyan uśmiechnął się tajemniczym, pełnym zachwytu uśmiechem.
— Czyż szczęście, odparł, mierzyć będziemy miarą czczych uciech, zbytku, próżności i użycia? W takim razie miałabyś słuszność: żyjemy twardym chlebem powszednim, musimy o nim myśleć nieustannie, czasem nawet mamy go za mało i codzienna troska nieraz powleka chmurami horyzont naszych myśli. A jednak matko, ty inaczej nauczyłaś mnie pojmować szczęście, ono leży w nas samych, w sercach naszych, w sercach tych, których kochamy. Mniejsza o to, co mi los na przyszłość zgotuje, czy siły moje wyczerpią się w walce, czy zwyciężę, czy też upadnę pod zadaniem życia, to nie do mnie należy; ja powinienem spełniać