Strona:PL Waleria Marrené-Walka 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jak gdyby chcąc dobadać się skrytej myśli jego, a on mówił dalej:
— Wahała się z przyjęciem propozycyi Salickich, starałem się jej wytłómaczyć, że dla dobra nas wszystkich lepiej będzie gdy wyjedzie.
— I nie będzie ci smutno Lucyanie? zawołała stara kobieta niedowierzająco.
On uśmiechnął się właściwym sobie uśmiechem.
— Życie nas wszystkich jest trudne, trzeba myśleć o jego ulżeniu, a od dziś dnia Jadwiga do nas należy.
Nie powiedział nic więcej, ale matka go zrozumiała.
— A teraz, dodał tylko, czas mi do roboty.
Ale ona wstrzymała go lekko.
— Czyż ty jesteś stworzonym Lucyanie, do takiej nudnej, oschłej, bezpożytecznej pracy?
— Dla czegóżby nie, matko? odparł, z podniesieniem myśli, skala zajęć naszych powinna się rozszerzać, nie zmniejszać; każdy stworzony jest do wszystkiego, czemu tylko podołać potrafi.
Uśmiechnął się do niej raz jeszcze i zaczął przepisywać nie oglądając się więcej z cierpliwą wytrwałością człowieka, który nawykł nie uważać na siebie, i dla którego czas jest zbyt drogi, ażeby go choć chwilę zmarnował.
W kilka dni później Jadwiga wyjechała z panią Salicką. Smutny to był odjazd: uczyniła postanowienie i gotowa była je cofnąć, patrzała na Lucyana i nie mogła przemódz na sobie myśli o rozstaniu, Lucyan cierpienie swoje umiał pokrywać, konieczność ciążyła nad nimi, konieczności przebłagać nie można, więc wynajdował dla niej słowa pociechy i wzmocnienia, których sam potrzebował. W dzień naznaczony odprowadził ją do mieszkania pani Salickiej. Milczeli oboje — i cóż powiedzieć sobie mogli? tysiące słów i uczuć cisnęło im się do serca, ale usta nie mogły ich wypowiedzieć.
Panna Oktawia stała w dziedzińcu przy karecie, którą