Strona:PL Waleria Marrené-Walka 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Fulgenty zaczął się namyślać.
— Dzieci pani potrzebują opieki.
Skinęła głową na znak stwierdzenia.
— Pani potrzebujesz jej także, tak samo jak majątek i gospodarstwo; żeby tę opiekę ustanowić, należy zebrać radę familijną.
Ten praktyczny pogląd dowodził, że pan Fulgenty długo i serdecznie musiał zastanawiać się nad położeniem.
Formalności tej koniecznie należało dopełnić, ale jak każda rzecz zawarowana prawem pisanem, była ona niezrozumiałą dla Maryi. Rada familijna przedstawiała się jej tylko w formie wystawnego obiadu, przy którym zajmowano się zazwyczaj wielu rzeczami, polityką, literaturą, plotkami, sąsiedztwem, ale za to niezmiernie mało tymi co potrzebowali rzeczywiście rady i opieki. Jednakże prawa wymagały rady familijnej.
— Ależ ja krewnych nie mam wcale, wyrzekła kobieta, a krewni męża mego są oddaleni, ja prawie ich nie znam.
Pod tym już względem pan Fulgenty nie był w stanie jej oświecić; on równie jak ona nie miał dotąd najmniejszego pojęcia o wszystkich prawnych wymaganiach rządzących pewnemi położeniami; człowiek ten zatopiony w badaniach i dociekaniach nauki, śledzący rozwój mikroskopijnych jestestw, zakreślone miliardom światów zasiewających niebo i źdźbłom mchu rozesłanym po ziemi, miał niewiadomość dziecka w rzeczach codziennej praktyki.
— Więc jakże to zrobić trzeba? pytała wlepiając w pana Fulgentego zakłopotane spojrzenie.
On uczuł, że to do niego należało, że wziąwszy raz na siebie obowiązki jakie spełniał, musiał je zdać komu innemu, i zająć się zebraniem rady familijnej, która, jak sądził, wyzwolić go miała.
W dniu oznaczonym, wymagana prawem liczba krewnych, a w ich zastępstwie sąsiadów, tak zwanych przyjaciół, zebrała się w cihcym opustoszałym domu wdowy.