Strona:PL Waleria Marrené-Walka 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

więc wprowadził go do drugiej izdebki, czekał co mu ma powiedzieć.
— Panie Lucyanie, zapytał wręcz nowo przybyły, nie siadając nawet, tylko wspierając się ręką o poręcz krzesła: czy nie masz pan imiennika lub krewnego Placyda Ziemby?
Imię to zrobiło przykre wrażenie na młodym człowieku, jakby przeczuwał, że wmięszało się ono w życie Fulgentego w bolesny sposób.
— To mój brat, odparł tylko.
Chmurne czoło pytającego rozjaśniło się widocznie.
— Brat pański? jak to szczęśliwie! gdzież on jest teraz?
— Szczęśliwie? powtórzył Lucyan z dziwnym wyrazem. Nie wiem co pan przez to rozumiesz, ale ja nie umiem powiedzieć, gdzie się brat mój obecnie znajduje.
W głosie jego, gdy wymawiał te słowa, „brat mój,“ było tak dojmujące brzmienie, jakby w głębi ducha protestował przeciw związkowi krwi, którego nie potwierdzało serce.
Fulgenty jednak nie zauważał tego: on zrozumiał to jedno, że nadzieja jego zawiodła; z pewnym rodzajem znękania załamał ręce.
— Czegoż pan potrzebujesz od Placyda, wyrzekł nieśmiało Lucyan pociągnięty do tego pytania zrozpaczoną postawą swego gościa. Być może, iż on jest jeszcze w Warszawie.
— W Warszawie! a gdzież go szukać? zawołał Fulgenty.
Lucyan wpatrywał się w twarz jego uważnie.
— Będę się mógł o tem dowiedzieć, odparł z wolna; ale wprzódy powiedz mi pan, czemu go szukasz? Wierz mi pan, nie pytam się o to z próżnej ciekawości; jeśli możesz, powiedz mi wszystko.
Słowa młodego człowieka były współczucia pełne,