Strona:PL Waleria Marrené-Walka 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Te wyrazy nie obowiązywały go do niczego.
— Wiem o tem, odparł Jeżyński, i właśnie nie mając chwili do stracenia, przyjechałem tutaj z bratem pana.
Blade źrenice Placyda zmierzyły obecnych obojętnem spojrzeniem, w którem kryło się głębokie szyderstwo i nikczemna radość, zwykła ludziom deptanym, gdy mogą nawzajem odpłacić za złe doznane.
— Niepotrzebnie się pan trudziłeś, wyrzekł z wolna: jeśli masz pan summę żądaną, możesz złożyć ją w banku, jeśli zaś nie...
Tej myśli nie potrzebował kończyć słowami bo wymowny ruch ramion świadczył, że z góry uważał wszystkie inne układy za niemożliwe.
— Ja pieniędzy tych nie mam, pan wiesz dobrze o tem, zawołał Fulgenty.
— W takim razie, mówił Placyd spokojnie, starając się jeszcze bardziej ukryć swą indywidualność, nie widzę żadnego sposobu porozumienia się w tym interesie:
— Ależ panie! wyrzekł Fulgenty przywiedziony do ostateczności obojętnem obejściem swego przeciwnika, zważ pan, że przyprowadzasz do nędzy całą rodzinę.
— Jest to fakt smutny bardzo, ale cóż ja na to poradzić mogę.
— Jakto! a czyż nie w pana ręku i woli zostaje ta sprawa? Pan nabyłeś summę Salickiego, pan ją egzekwujesz.
Zdawało się, że te słowa powinny były wytrącić Placyda z kolei; bo czyż dni temu kilka nie przysiągł matce, że jest zupełnie ubogim? Jednak nie należał on wcale do tych naiwnych ludzi, którzy mięszają się odkrytem kłamstwem; on rozumiał, że chwila była stanowcza, że bądź jak bądź należało już grać rolę kapitalisty do końca, że nadeszła wreszcie pora, w której musiał poświęcić się za pryncypała i osłonić go w oczach świata zupełnie, a tym sposobem wykazać mu doraźne korzyści tej interesowej