Strona:PL Waleria Marrené-Walka 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i bezbronnemu... a przecież, ja także muszę zdobyć sobie miejsce na świecie.
Placyd pierwszy może raz w życiu był szczerym; zrozumiał on od razu, że żadna komedya, żaden wybieg nie uda mu się z bratem, który czytał w duchu jego niesformułowane myśli, więc przymuszony mówił prawdę, próbując odwołać się do jego logiki.
Ale Lucyan smutnie wstrząsnął głową.
— Więc ty sądzisz, że cudzą krzywdą zdobędziesz sobie tę potęgę?
— Mój bracie, mylisz się, ja nie szukam i nie pragnę cudzej krzywdy; ja o niej nic wiedzieć nie chcę i robię interesa tylko.
— I pożyczasz imienia twego na płaszcz czynów, do których przyznać się nie chce pan Heliodor Salicki?
Nazwisko pryncypała wymówione tak nieoględnie uczyniło pewne wrażenie na Placydzie; obejrzał się niespokojnie jakby podejrzewał, że ktoś je usłyszeć może.
— Pan Salicki, powtórzył z uszanowaniem, nie potrzebuje niczyjego imienia; nikt go pewno sądzić nie może, ma on talizman wszechwładny, pieniądz.
— Więc czemu ty wmięszany jesteś w tę sprawę?
Placyd uśmiechnął się lekko.
— Ja, odparł pokornie, nie jestem w stanie stać w życiu o własnej mocy jak ty Lucyanie; ja potrzebuję cudzego chleba i muszę go wysługiwać.
Miał ochotę buntować się przeciw badaniu brata, a przecież nie śmiał tego uczynić, było coś w jego słowach i wyrazie nakazującego gwałtem szacunek.
Nastała chwila milczenia, wśród której przenikliwe promienne źrenice Lucyana szukały daremnie spuszczających się przed ich spojrzeniem oczu Placyda.
— Bracie mój, wyrzekł po chwili smutnie i poważnie: byliśmy zawsze dalecy od siebie; myśli nasze, uczucia, pojęcia, rozbiegły się w odmienne światy, nie mam innego