Strona:PL Waleria Marrené-Walka 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna nie powiedziała nic, usta jej nie mogły wymówić ani słowa, patrzała na niego z zachwytem i trwogą, śledząc rumieniec na jego twarzy, większą wybitność rysów, jakby badała je o to, o co pytać nie śmiała, i trwała pomiędzy niemi uroczysta cisza dwóch serc spotykających się niespodzianie. Serca te były zbyt pełne, by przemówić, i cisza ta mogła być długą bardzo, gdyby nie przerwała jej Oktawia.
— Przepraszam, wyrzekła, widząc że w tej chwili on i ona zarówno zapomnieli jej obecności: nie chciałabym państwu przeszkadzać a muszę zamienić parę słów z panem Lucyanem.
Głos jej widocznie chciał wydać się przyjaznym a jednak brzmiał fałszywie, ostro, rycząco; widocznie odzywały się w nim jej skrywane uczucia. Wstała, siliła się na uśmiech, ale wyraz oczu i czoła nie mogły się z nim zharmonizować. Młodzi ludzie odstąpili od siebie nie jak spłoszone gołąbki, ale z owym rodzajem wstydu cechującym każde głębsze uczucie.
Lucyan spojrzał na Oktawię, skłonił jej się chłodno; była bladą bardzo, przecież wyrzekła łagodnie:
— Bądź pan spokojny, to nie potrwa długo.
— Jestem na rozkazy pani, odparł młody człowiek z obojętną grzecznością.
— Przypadek zrządził, wyrzekła panna Oktawia, że ja i panna Jadwiga usłyszałyśmy całą rozmowę pana z bratem.
— W tej rozmowie nie było tajemnicy żadnej; ale jeśli pani usłyszałaś przypadkiem rzeczy przykre, jest to moją winą, nie wiedziałem, że mam świadków.
— Rzeczywiście, odparła: to com słyszała, było przykre bardzo i zupełnie nowe dla mnie.
— Nie wątpię o tem pani.
— Pan rozumiesz jednak, zawołała piękna panna oży-