Strona:PL Waleria Marrené-Walka 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ła go missya na niego wkładana, może chciał słów wyraźniejszych jeszcze.
— Skoro pani o to prosisz, wyrzekł jakby z wahaniem.
— Ależ proszę, błagam, rozkazuję, wyrzekła nierozważna dziewczyna, nie domyślając się może, iż temi słowami dawała nad sobą pewne prawa Placydowi, pasowała go na swego niewolnika, przyzwalając na to, by prośba jej i rozkaz miały dla niego znaczenie.
On też teraz nie czekał już więcej, tylko odchodząc rzucił na Oktawię wejrzeniem, które przejęło ją zimnym dreszczem; spojrzeniem mówił wyraźnie: „ja cię kocham,“ ona sama upoważniała go do tego.
Ale to trwało chwilę, panna Salicka nie miała teraz wolnej myśli do zastanowienia się nad następstwami tej krótkiej rozmowy, zresztą czyż Placyd Ziemba był w jej oczach człowiekiem? czyż potrzebowała się z nim rachować? duma jej oburzyła się może, ale w sercu nie poczuła trwogi żadnej, ani niepokoju.
Miłość mogła być dla niego tylko nieszczęściem, ale cóż ją to obchodzić mogło?
W kilka dni później Fulgenty powracał smutnie do Zacisznej; po raz drugi jechał tą samą drogą jako goniec złych wieści, po drugi raz musiał stanąć przed Maryą i pozostać w jej pamięci jako zwiastun nieszczęścia. Wszystkie usiłowania jego okazały się daremnemi: Zaciszna sprzedaną została.
Po ostatecznem spełnieniu, któremu przeszkodzić nie mógł czy nie umiał, śpieszył do pani Chylińskiej, by uprzedzić przynajmniej urzędowe wprowadzenie w possesyę nowego dziedzica i oszczędzić biednej kobiecie widoku wszystkich drażniących formalności.
Marya oczekiwała go spokojnie, ufność była jej drugą naturą, chwilowe błyski energii budziły się w tej wątłej istocie i zamierały natychmiast. Obecnie zapominając o troskach i nieszczęściach wiszących nad jej głową, siedziała