Strona:PL Waleria Marrené-Walka 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani moja, powtórzył Fulgenty coraz tragiczniej, przemów do mnie przez litość! nie patrz tak strasznie.
Marya wlepiła w niego wielkie oczy z nieokreślonym wyrazem i zawołałała z nagłym wybuchem:
— Och! ja chciałabym umrzeć.
Fulgenty potarł czoło z rozpaczą, szukał w myśli słów, któremiby mógł ją uspokoić, i nie znajdował ich.
— A dzieci twoje szepnął nieśmiało.
— I cóż ja im pomogę! mówiła kobieta, biedne one!
Folgenty podniósł się ze szlachetnem oburzeniem.
— Biedne one, wyrzekł, masz pani słuszność, biedne bardzo, skoro miłość dla nich nie da ci siły do życia, nie potrafi zastąpić tego coś straciła.
Słowa te szły mu prosto z serca i były jedynemi może, jakie ona zrozumieć była w stanie.
— To prawda, szepnęła zmieszana prawie siłą jego mowy; daruj mi pan, ale to co przechodzę, jest nad moje siły.
On mógł jej powiedzieć, że nic z tego co nas spotyka nie powinno być nad siły; ale ta harda doktryna za szorstką i miłosierną wydała mu się dla niej. Czyż ona nie była jak dziecię miękką i słabą? czyż nie przepraszała go nieledwie za boleść swoją, jak gdyby to o niego nie o nią chodziło? Wymagać siły odwagi od tej kobiety było niekonsekwencyą, trzeba było strzedz jej, bronić i przyjąć z cnotami i niedoborami właściwemi tej naturze.
Fulgenty zrozumiał to w końcu, dalszym jej losem zająć się musiał; przygnębiona tem ostatniem nieszczęściem, nie była w stanie myśleć o sobie.
Zresztą Placyd Ziemba, jako nowonabywca Zacisznej okazał się wspaniałomyślnym; nie powiększył żadną drobną przykrością okropnego położenia wdowy; wydarłszy jej mienie, zadawalał się niem zupełnie, nie dodając do tego szykan. Z zasad swoich Placyd nigdy nie był okrutnym bez powodu.