Strona:PL Waleria Marrené-Walka 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

znane, już utarte? ale na ten problemat obchodzący go tak z bliska nie znajdował żadnej odpowiedzi.
Los jednak podjął się wytłómaczyć mu to praktycznie.
Zaledwie powrócił do siebie zrozpaczony i rzucił na stół rękopism, w którym tyle pokładał nadziei, drzwi otworzyły się i do izdebki, którą zajmował, wszedł jakiś nieznajomy. Był to człowiek nie pierwszej młodości, starannej powierzchowności, w którym jednak przebijało coś sztywnego. Twarz jego pospolita i mało inteligentna, miała jakiś fałszywy wyraz; wyłupiaste oczy osadzone pod czołem lekko w tył cofniętem, zdawały się wiecznie szukać czegoś daremnie, krążąc pomiędzy ociężałemi powiekami, zwisłe policzki, broda naprzód podana i odęte wargi, dopełniały charakterystyki tej fizyonomii świadczącej o małych zdolnościach, silnej zarozumiałości i żądzy imponowania, która zdawała się wybitną cechą tego człowieka.
Nowo przybyły był u wydawcy, który dla tak ważnych przyczyn odrzucił propozycyę Fulgentego, i ztamtąd śledził go widać, skoro w kilka chwil po nim przybył do jego mieszkania; ale nasz uczony nie zwrócił najmniejszej uwagi na tak pospolitą figurę, i teraz podniósł się z miejsca zdziwiony, widząc wchodzącego.
Ten ostatni jednak należał widocznie do ludzi zawsze pewnych siebie: obejrzał się w koło, jakby chcąc sobie zdać sprawę z finansowego stanu właściciela i dopiero wówczas zdjąwszy kapelusz, skłonił mu się lekko.
Fulgenty przypatrywał mu się zdumiony, czekając aż objawi cel swoich odwiedzin.
— Pan Fulgenty Jeżyński? wszak prawda? zapytał nowo przybyły.
— Ja jestem, odparł, czego pan sobie życzysz?
Jednak to czego sobie życzył, pokazało się jakoś trudnem do wyjaśnienia, bo nowo przybyły pomimo całego zaufania w siebie, wahał się i dobierał słów.