Strona:PL Waleria Marrené-Walka 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te powinny były zbić z tropu Placyda, ale przeciwnie się stało, on pochwycił je skwapliwie, jak gdyby ich pragnął, i odezwał się poważnie:
— Zaciszna, pani, nie należy do mnie.
— Jakto panie! zawołała młoda kobieta.
W tej chwili agent pana Heliodora zamierzał uczynić coś stanowczego, uniósł się nieco z krzesła, wyprostował, nadając swej twarzy wyraz godności, i wyrzekł:
— Nabyłem Zaciszną dla pana Salickiego; związany słowem nie mogłem tego wyznać, ale tym razem znalazłem się w położeniu tak przykrem i fałszywem, że z niego jakim bądź kosztem wyjść pragnąłem.
Mówiąc to, spoglądał na dwie kobiety z tak dobrze udaną szczerością, że one nie wątpiły ani na chwilę o ich prawdzie. Zresztą przeciw zwyczajowi swemu Placyd był otwarty i otwartość powiodła mu się; zrozumiał, że w danej chwili może z niej tyle co z kłamstwa wyciągnąć korzyści.
Po tem wyznaniu nastąpiła krótka cisza; wyrazy Placyda dawały zarówno Maryi jak i pani Rawskiej wiele do myślenia, odkrywały na jaw charakter człowieka, którego położenie majątkowe i towarzyskie broniło od podejrzeń i odpowiedzialności. Marya przypomniała sobie ostatnią z nim rozmowę i to uparte zasłanianie się Ziembą. Pani Rawska pomyślała z przerażeniem, że była zahaczona z nim w interes drażliwy i niebezpieczny. Tym sposobem Placyd otrzymał od razu dwie doraźne korzyści: wzbudzał wiarę i współczucie dla siebie, i jednym więcej powodem skłonił matkę Kazi do sprzedaży majątku, na który on się ułakomił. Jednak niby nie zwracając na to uwagi, mówił dalej skromnie, jakby to co powiedział, było rzeczą tak naturalną, że nie potrzebował się nad nią rozwodzić.
To także wskazywało jego zręczność i znajomość ludzi: zbytni przycisk nadany uczciwemu czynowi dowodzi, iż ten co go spełnił, nie przywykł tak czynić zawsze.