Strona:PL Waleria Marrené-Walka 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sierdziu. Rumieniec jej był wymowny; przecież pani Rawska pytała dalej z rodzajem niedelikatnego przycisku:
— A tymczasem?
Marya spojrzała jej w oczy, i dostrzegła w nich coś, co ją dotknęło; przecież odparła jakby niedowierzając samej sobie:
— Tymczasem mam zebrane resztki mienia.
Nastała chwila ciszy: widocznie stara kobieta chciała jeszcze się czegoś dobadać, może spodziewała się jakiego zwierzenia; ale Marya miała tę hardość nieszczęśliwych i ten subtelny takt odczuwający najlżejszy odcień odgłosu i obejścia ludzi, do których zmiany przywykła, więc rażona niemi milczała.
Widać plotki i potwarze krążące o młodej wdowie, doszły do pani Rawskiej, bo wyrzekła po chwili:
— I któż jest ten pan Jeżyński?
Drugi raz palący rumieniec wyszedł na twarz Maryi, chociaż czemu rumieniła się na jego imię nie wiedziała sama: wszak ona nie przeczuwała nawet tego, co kryć się mogło w tem prostem na pozór pytaniu; wszak biedny Fulgenty nie budził w niej innego uczucia jak wdzięczność. Zamiast odpowiedzi, wyrzekła z kolei topiąc jasne oczy w pani Rawskiej:
— Dla czego pani mnie o to pytasz?
Spojrzenie Maryi było tak niezmącone, świadczyło tak wymownie o jej niewinności, że matka Kazi odparła po chwili wahania:
— Bo moje biedne dziecko obmawiają straszliwie.
— Mnie! zawołała kobieta, której ta myśl nigdy do głowy nie przyszła; powstała z miejsca tym razem blada bardzo.
Ale wykrzyknik ten skonał jej na ustach; są rzeczy na pozór jasne, których pewne istoty nie domyślają się nigdy same, ale które raz wskazane uderzają w oczy. Nie spytała o co ją obwiniać mogą, zrozumiała teraz wszystko: