Strona:PL Waleria Marrené-Walka 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i dwuznaczne uśmiechy, jakie ją spotkały, i tysiące słów, których znaczenia nie pojmowała dotąd. Stała spiorunowana tym ciężarem hańby: dobra sława to był dla niej zbytek niedostępny. Są położenia bez wyjścia; Marya czuła się w jednem z takich, ratunek podany przez Fulgentego gubił ją, opieka jego i pomoc zadawała jej cios ostatni. Nie próbowała na raz bronić się i walczyć, — czuła aż nadto, że to było daremnem: nie byłaż ona z dziećmi na łasce człowieka, który nie był jej mężem, bratem, ani ojcem? jakiemże prawem przyjmować mogła dobrodziejstwa jego? czem usprawiedliwić ich przed światem, który ją potępił? Wyrok ten miał za sobą względną słuszność, więc spuściła głowę ostatecznie pokonana. Pani Rawska śledziła wprawdzie ze współczuciem wyraz młodej kobiety, ale nie mogła pojąć tego ponurego spokoju, jaki cechuje tych co zrzekają się próżnej walki z losem, poddają się jego okrutnym wyrokom.
— Maryo! zawołała, ty nie jesteś winna!
Ona podniosła na nią zamglone źrenice.
— I cóż ztąd, wyrzekła gorzko, skoro za winną uchodzę?
Było to głębokie słowo, którego znaczenia ona może sama nie pojmowała dokładnie.
— Ale cóż myślisz czynić?
To okrutne pytanie, na które nie było odpowiedzi, okrążyło ją wieńcem ognistym ze stron wszystkich. Podniosła z wolna pochylone czoło pod ciężarem ogólnego potępienia i odparła cicho:
— Nic, pani.
— Nic! powtórzyła pani Rawska; ależ ta potwarz wzrasta z dniem każdym i coraz większej mocy nabiera.
— Rozumiem to.
— I myślisz znieść spokojnie?
Kobieta spuściła bezsilne ramiona.
— Muszę znosić, odparła, bo na to nie ma rady.
I znowu było milczenie.