Strona:PL Waleria Marrené-Walka 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w całej pełni czarę goryczy przywiązaną do tego słowa, stracić przyjaźń, szacunek tych, których znała, kochała kiedyś, uczynić rozbrat z dawnemi uczuciami, myślami, wiarą, i przyjąć bez szemrania zły los, uciski i boleści jego.
Pani Rawska ani Kazia nie zmieniły się względem niej, przyjęły ją jak zwykle przyjaźnie, radośnie; a przecież czuła, że nie powinny zobaczyć się więcej, że raniły się wzajem same nie wiedząc o tem. Troski i bole wyrobiły w niej nowe pojęcia, nie pasujące już do świata, z którego wyszła; one przestały się rozumieć.
Czy jej duchowa istota straciła czy zyskała? tego filozoficznego pytania Marya nie była w stanie sobie zadać; tylko czuła głęboki rozdźwięk pomiędzy sobą a dawnemi przyjaciółkami, którego nieszczęście nawet zapełnić nie mogło. Wszak te kobiety cierpiały także, ale nie tak jak ona; cierpiały, ale nie schodziły wszystkich szczebli nędzy i upokorzeń; nieszczęście ich nie zeszło do dziedziny faktów, trzymało się w abstrakcyjnej uczuciowej sferze. Marya pożegnała dawne sąsiadki swoje i z pośpiechem skierowała się ku domowi, pilno jej było uciec od zetknięcia z ludźmi, do swego cichego serdecznego świata. Rozmowa z panią Rawską zostawiła jej uczucie głuchego bólu, które każde spojrzenie, każde słowo obojętne przypominać miało. Szła instynktownie unikając oczu ludzkich, jak gdyby miała coś do ukrycia przed niemi, zraniona w najtajniejszych uczuciach, rozumiejąc wreszcie, że nad nią wisiało potępienie. I zdawało jej się, że każda mijająca ją postać miała na ustach jakiś szyderczy uśmiech, że kobiety usuwały się z przed jej drogi z pogardliwym wyrazem. To wszystko istniało tylko w jej wyobraźni, nikt prawie nie znał jej w Warszawie; przecież ona zdwajała kroku goniona złowrogiemi marami. Z pośpiechem weszła na wschody. Fulgenty wyszukał umyślnie miejsce gdzieby dzieci miały świeże powietrze, a kobieta widziała zieloność i kwiaty. Wśród zimy panowała tu smutna cisza, tylko ptaki spłoszone