Strona:PL Waleria Marrené-Walka 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mrozem uwijały się około okien, szukając ochrony i pożywienia. Dzieci czekając matki, bawiły się spokojnie, Fulgenty był z niemi, trzymając na ręku Gabrysię i razem z nią spoglądał co chwila ku drzwiom, aż ukazała się w nich wreszcie Marya. Wszyscy razem uśmiechnęli się do niej radośnie, ale wzrok Jerzyńkiego spoczął na niej dłużej, pełny serdecznego pokoju; on zrozumiał, że coś nowego dotknęło młodą kobietę. Była drżąca, a na bladem licu paliły się jakrawe rumieńce wypieczone łzami lub oburzeniem.
Zamiast zdjąć kapelusz i futro, zatrzymała się wchodząc, i wsparła się niby zmęczona, i patrzała błyszczącem okiem na ten cichy obraz. Fulgenty powstał w milczeniu, postawił na ziemię Gabrysię i biorąc za rękę Maryę, zapytał z przerażeniem:
— Co pani jest, co pani się stało?
Ale na dotknięcie jego młoda kobieta cofnęła się jakby uczuła gorące żelazo, twarz jej okryła się rumieńcem. Ona nie mogła mu odpowiedzieć, tylko ból jej i trwoga odnowiły się nagle; patrzała prosto w oczy jego, jakby odgadnąć chciała, czy on także wiedział co świat mówił.
Ale Fulgenty nie przeczuwał tego nawet; on umarłby prędzej niżby uwierzył, że jego czyste chęci w taki sposób tłómaczone były. Marya wyczytała to z jego spojrzenia, i tknięta nieujętem uczuciem poszanowania i wdzięczności, zawołała podając mu obie ręce:
— Panie Jeżyński, pan jesteś najlepszym, najszlachetniejszym, najzacniejszym z ludzi.
Fulgenty zadrżał mimowolnie; było coś w brzmieniu jej głosu, co tym zwyczajnym słowom nadawało głębsze znaczenie: ona wymówiła je z wybuchem, jakby to przekonanie było owocem rozumowań i porównań, garnęła się do niego zraniona śmiertelnie.
Jasne oko uczonego zapłonęło.