Strona:PL Waleria Marrené-Walka 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani, wyrzekł, któż mógłby być innym dla ciebie? czyż sama nie jesteś dobrą, zacną i szlachetną?
Ten człowiek nie był w stanie zrozumieć, że jego postępki tak bardzo przechodziły zwyczajną skalę, że musiano im wyszukiwać haniebnych powodów.
Słowa jego uspokoiły Maryę na chwilę. Czyż szacunek Fulgentego nie znaczył dla niej więcej niż fałszywe sądy świata całego? ale tego wrażenia ukryć nie potrafiły.
— Panie Fulgenty, zawołała gorączkowo: pan nie posądziłbyś mnie nigdy o zły uczynek, lub o nikczemne myśli, nie prawdaż?
— Pani zawołał gwałtownie, któżby śmiał? I oczy jego zdawały się piorunować niewidzialnych wrogów.
— Powiedz mi pani wszystko, powtórzył tknięty przeczuciem jakiemś: kto cię obraził? kto cię mógł obrazić?
W głosie jego drgało takie uburzenie, że ona się go zlękła; czuła że był zdolny nakazać milczenie potwarzy i stanąć chociażby do walki w jej obronie.
— Nikt mnie nie obraził, odparła szybko; ale ja jestem wrażliwa jak dzieciak.
I gdy to mówiła, łzy wstrzymywane długo spłynęły dwoma strumieniami po jej twarzy. Było jej smutno, boleśnie, straszno i błogo razem; jakiś głos tajemny szeptał jej, że jeżeli stała się ciężarem tego człowieka, była mu razem osłodą życia.
Łzy jej przyprowadziły go do ostateczności.
— Ja nie chcę, zawołał gwałtownie, byś pani płakała! jam powinien być odpowiedzialny za wszystkie smutki twoje!
Pochwycił jej ręce, cisnął je do ust jak gdyby czuł się w prawie i mocy osuszyć te łzy na zawsze.
W tej chwili Fulgenty był zupełnie przetworzony, spoglądał na Maryę pełen czci i miłości wielkiej, cichej, nieświadomej siebie.
— Więc nie chcesz pani, mówił miękko, przytrzymując