Strona:PL Waleria Marrené-Walka 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ panie, wyrzekł zmieszany Fulgenty, nie pojmując wprawdzie czem, ale czując, że zawinił względem świecznika nauki: ja nie odrzucam wcale pańskiej protekcyi, potrzebuje jej i proszę o nią; tylko nie wiem dobrze czego pan żądasz?
— Tak to co innego! odparł gospodarz domu, który rozsiadł się w wygodnym fotelu, jakby odpoczywając po spełnieniu nieprzyjemnego obowiązku: więc zostawisz mi pan swój rękopism?
Fulgenty patrzał w oczy jego, nie wiedząc dokładnie co ma odpowiedzieć.
— Tak panie! wyrzekł, ale na jakich warunkach?
— Pan Górowicz znowu zmarszczył brwi, ale rozjaśnił je po chwili.
— Gotów jestem dać panu za rękopism 600 złp., to niemały pieniądz, ale za to mam prawo żądać bezwarunkowego zrzeczenia się jego własności.
— Chwilę zawahał się z wymówieniem ostatecznej cyfry i czekał, czy gość jego nie zaprotestuje przeciw śmiesznie małej ofiarowanej sumie; ale Fulgenty nie uczynił tego, nie sądził, by kto chciał wyzyskiwać jego położenie.
— Ja mogę, odparł po chwili, zrzec się wszelkich materyalnych korzyści, ale nie oddawać go zupełnie.
Ta odpowiedź dała do zrozumienia panu Ksaweremu, że ma do czynienia z człowiekiem nie umiejącym zupełnie bronić swego interesu; więc na słowa jego pełne logiki wzruszył ramionami i wyrzekł:
— Ależ zechciej pan pojąć nakoniec, iż jedyną wartość pracy pańskiej nadaje moje nazwisko; inaczej któż ją będzie czytał? Uważasz ją pan za korzystną dla ogółu, pragniesz jej rozpowszechnienia, a nie chcesz przystać na to jedno, co ją właśnie poczytną uczyni. Są to dziwaczne skrupuły.
Widocznie Górowicz nie chciał widzieć protestacyi pana Fulgentego we właściwem świetle i umyślnie przerzucał kwestyę na grunt inny; może lękał się usłyszeć po raz drugi przykrych wyrazów, jakiemi były: przywłaszczenie