Strona:PL Waleria Marrené-Walka 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cudzej pracy. Fulgenty jednak nie myślał ich powtarzać, w obec pewności siebie z jaką ten znany i powszechnie szanowany człowiek postępował w obec rozumowań jego; zapytywał samego siebie, czy nie przeceniał on znaczenia wyrazów, czy to co wydawało mu się nikczemne, było takie w istocie, w głowie jego tworzył się chaos sprzecznych pojęć, a wśród tego chaosu występowała potrzeba i zmuszała do milczenia buntujący się zmysł sprawiedliwości. Siedział z głową pochyloną, pogrążony w myślach. Dotąd nie marzył nigdy o sławie, o rozgłośnem imieniu, nauka starczyła mu sama przez się, żądza wiedzy nie zmącona niczem panowała w jego piersi, więc nie żałował tego, czego nie posiadał; pytał tylko siebie, czy miał prawo odstępować to, co było jego wyłączną własnością?
— I cóż? zapytał gospodarz domu śledzący z ukrytem niepokojem wahanie swego gościa.
— Warunki pańskie są ciężkie, wyrzekł Fulgenty.
Wyraźne niezadowolenie mignęło w oczach Górowicza.
— Jeśli pan uważasz, wyrzekł, iż płacę za mało, mogę coś dołożyć; dam 800 złp., widzę, że pan jesteś w potrzebie.
— Nie żądam jałmużny, odparł dumnie Fulgenty.
Pan Ksawery przygryzł wargi, pośpieszył się zbytecznie z ofiarą swoją.
— Więc o cóż panu chodzi? spytał niecierpliwie.
Ale Fulgenty nie mógł tego wypowiedzieć, rozumiał doskonale, że w tej sprawie pan Ksawery, jakkolwiek znakomity i sławny, nie mógł być sędzią kompetentnym.
— Ośmset złp., pawtarzał ten ostatni; nikt inszy nie dałby panu połowy tej summy.
Wahania Fulgentego skończyć się musiały. Potrzebował pieniędzy nie dla siebie, ale dla tej rodziny, którą przyjął za swoją; dochód z lekcyi nie mógł wystarczyć, trzeba było próbować prac innych; w takiem położeniu odrzucić pomoc Górowicza było szaleństwem, którego nie można było