Strona:PL Waleria Marrené-Walka 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Był blady, oczy jego płonęły a usta drżały namiętnem wzruszeniem.
— Jakto! ja śmiałbym mówić, myśleć o miłości, w obec tej żałoby! ja byłbym tyle nikczemnym!
Nie pomyślał nawet, by ona kochać go mogła, by kto ją o to podejrzewał; on sądził się tak brzydkim, starym, niezgrabnym, że nigdy nie przyszło mu na myśl, by mógł być niebezpiecznym, lub nawet narazić kogo na potwarz postępowaniem swojem.
Lucyan zrozumiał to i uśmiechnął się smutnie. Nie posądzają pana, ale ją; twierdzą, że miłość ta trwała jeszcze za życia Chylińskiego; upatrują potwierdzenie domysłów swoich w tem samem, że opiekujesz się jej losem. I nie dziw: odwieczne prawo cięży na każdym, którego zwyciężyło życie; deptać upadłych, pastwić się nad tymi, którzy bronić się nie umieją, to tak łatwo; odejmować im cześć, sławę, zasługę, prawo do litości i sprawiedliwego sądu, wszak to należy do znanej taktyki świata.
Mógł mówić długo, Jeżyński słuchał go z pochyloną głową jak przygnieciony gromem.
— Ha! teraz rozumiem wszystko, wyrzekł głucho; rozumiem...
Nie mógł wymówić więcej, usta jego były ścięte, oczy płonęły.
„Vae victis!“ szeptał głucho, jak gdyby teraz dopiero pojmował straszne tego słowa znaczenie.
— Panie Lucyanie! zawołał po chwili: pan także należysz do zwyciężonych, nie zaś do tej nikczemnej falangi której dane jest panowanie.
Młody człowiek podniósł jasne czoło.
Ja walczę, odparł cicho i dumnie, walczę sercem, duchem, rozumem i wolą; nie poddam karku pod jarzmo świata, nie poddam się złemu losowi lub łatwej pokusie, pragnę zwycięztwa chociaż sercem, jestem z tymi co cierpią za czystość uczuć swoich, za wiarę w ludzi, za ufność