Strona:PL Waleria Marrené-Walka 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powiedzieć, to nie sformułowało się jasno w głowie jego; wiedział, że powinien się z nią rozstać na zawsze, i dążył coraz śpieszniej, by ujrzeć co prędzej to ukochane oblicze, którego nie miał już zobaczyć nigdy więcej. Gdy wszedł starsze dzieci były na zwykłej przechadzce ze służącą. Młoda kobieta siedziała nad najmłodszem uśpionem w kołysce, okno było otwarte, a przez nie wpadało do pokoju ciepłe i wonne powietrze. Fulgenty stanął naprzeciw niej zapatrzony; nigdy ona nie wydała mu się tak piękną, tak czarującą jak teraz. Ubrana w czarną wełnianą suknię szyła coś drobnemi rękami; kibić jej pochylona ozłocona była słońcem; słońce igrało w jej jasnych włosach tworząc w koło głowy promienną aureolę; twarz jej blada zwykle zarumieniona wiosennym powiewem, miała smutną pogodę cichego cierpienia. Podniosła oczy i uśmiechała się do niego tak przyjaźnie, tak radośnie i wdzięcznie, że serce uczonego uderzyło gwałtownie nieznanem, niepojętem dla niego uczuciem. Uśmiech Maryi był czarujący, a przecież ona płakała przed chwilą; łzy których otrzeć zapomniała, spływały z wolna po jej staniku, migocąc w słońcu jak brylanty, i drgały jeszcze na rysach.
Stał długo i patrzał na nią bez słów, bez głosu. On miał ją pożegnać na zawsze! ta myśl odbierała mu siłę i wolę. Zbliżył się do niej, nie wiedząc prawie co czyni; uklęknął przy jej stopach, wziął w swoje jej ręce i ukrył w nich pobrużdżone czoło z wyrazem rozpaczy, a łzy gorące trysnęły z jego oczu i spływały na jej dłonie.
Ona nie przeraziła się, tylko odczuła boleść jego; łzy tego człowieka który w życiu swojem nie zapłakał nigdy były straszne.
— Panie Fulgenty! zawołała.
Ale on nie odpowiedział ogarniony żalem; zaczynał pojmować z przerażeniem, że ona była droższą dla niego nad wszystko, że bez niej nie było dla niego spokoju ani możebnego życia.