Strona:PL Waleria Marrené-Walka 233.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się na obszerny ganek, a ztamtąd do ogromnej sieni obwieszonej pajęczynami i pyłem odwiecznym, kroki ludzkie odzywały się tu echem grobowem.
W tem smętnem miejscu mogącem nabawić czarnej melancholii mieszkańców swoich, otoczony wspomnieniami minionej wielkości przodków żył hrabia Leon. W odległem skrzydle pałacu zajmował on parę pokojów najwięcej uszanowanych przez czas, tu zgromadził stare sprzęty mogące nadać się jeszcze do użytku, a wśród nich odbijał dziwnie palisandrowy fortepian, jedyny przedmiot zbytkowy i świeży, na którym młody człowiek wygrywał w długie zimowe wieczory nadzieje swoje tęsknoty i bole.
Z potrzeby i nawyknienia hrabia lubił samotność, gość każdy nabawiał go nieskończonego kłopotu, przy ubóztwie które krył jak hańbę; goście też byli tu rzadcy bardzo, a obce kroki rozlegające się po pustych salach sprawiały mu zawsze tak przykre wrażenie, że ilekroć je słyszał, przychodziła mu ochota skryć się pomiędzy sowy i puszczyki zaludniające jego siedzibę. Ale panieważ starożytne prawa gościnności przechowywały się z tradycyi w sumieniu hrabiego, przybierał więc twarz na przyjęcie przybyłych w najserdeczniejszy uśmiech, chowając po za nim zakłopotanie gospodarza domu, któremu brakło zwykle wszystkich niezbędnych artykułów przyjęcia, jak gdyby chciał je tym uśmiechem zastąpić.
I teraz hrabia w piękny wiosenny poranek był w swoim pokoju, bielone ściany przystrojone staremi portretami wyglądały chłodno i surowo, w wysokich komnatach panowało dojmujące zimno, grube mury przechowały dotąd chłód i wilgoć, nie dopuszczając słonecznych promieni ani wonnej atmosfery ogrodę. Leon siedział przy fortepianie grając jakąś smutną melodyę, gdy usłyszał jedne po drugich otwierające się drzwi poprzedzających się pokoi. Zatrzymał się w pół akordu i słuchał z natężeniem, aż wreszcie ujrzał wsuwający się do pokoju nos a za nim postać człowieka.