Strona:PL Waleria Marrené-Walka 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kieś demoniczne rozmiary; sądził, że ów szatan średniowieczny zjawia się wreszcze z cyrografem w ręku i w zamian za dobra ziemskie żażąda duszy nieśmiertelnej. Ale Placyd jakkolwiek brzydki nie podobny był wcale do legendowego władcy otchłani; była to jasna godzina południowa co zresztą czas legend i mistycznych zobowiązań przeszedł niepowrotnie; więc nie umiał znaleźć odpowiedzi na tak formalnie postawioną kwestyę, Mysl jego błąkała się w zaczarowanym kraju marzeń i nadziei, bogactwo było mu tak potrzebne jak, powietrze do oddechu: reprezentowało ono pla niego wyzwolenie z tych codziennych potrzeb, z tej nieporównanej męki skrywanego ubóztwa, wreszcie jedyne życie, jakie pojmował, godne nazwiska, które nosił, wychowania, jakie odebrał, pojęć, w śród których był wykarmiony. Nie dziw więc, że perspektywa, co się przed nim otwierała, mąciła mu myśli, olśniewała zmysły.
— Jakto! zapytał na wpół nieprzytomnie, czego pan żądasz?
Placyd spojrzał na hrabiego z pewnem politowaniem on widocznie nie był zdolny wytrzymać zarówno szczęścia jak niedoli, nie był na wysokości żadnego położenia.
— Ja nic nie żądam, odparł powoli, ja pytam co pan hrabia dałby za to?
— Ja! zawołał uniesiony Leon: ależ wszystko co pan chcesz, połowę skarbu, połowę tego co posiadam.
Tym razem Ziemba uśmiechnął się z wyraźną pogardą.
— Niech pan hrabia się namyśli: ja mówię na seryo.
— Ależ i ja tak samo odpowiadam: za odkrycie skarbu daję połowę jego.
Blade oczy Placyda zapłonęły mimo jego wiedzy.
— To byłoby za wiele, odparł z westchnieniem. Hrabia mógłbyś żałować swego zobowiązania. Ja kontentować się będę czwartą częścią.
Naturalnie w tym zględzie Leon nie robił trudności.