Strona:PL Waleria Marrené-Walka 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia zarumienił się gwałtownie i spojrzał ze zdziwieniem na Ziembę. Krew arystokratyczna zakipiała w nim więc on mógł mieć podobnego rywala! Jakie bądz wspózawodnictwo z tym człowiekiem było rzeczą tak śmieszną, że to stawało się bolesnem. Przecież było coś nieszlachetnego w wyrzeczeniu się od razu z chwilą pomyślną dawnych zamiarów i uczuć. Hrabia zawahał się z kolei.
— Nie potrzebuję odpowiadać na to, wyrzekł po chwili; bo jakiem prawem stawiasz mi pan podobne pytania?
Placyd był rozjątrzony; w miarę okoliczności indywidualność jego tłumiona tak długo coraz jawniej wychodziła na wierzch; widział wrażenie uczynione na hrabi nagłą wiadomością o skarbach i zrozumiał, że teraz on był panem położenia.
— Dla czegoż nie zapytasz mnie pan hrabia, wyrzekł, jakim prawem ja mogę odkryć mu tajemnicę ukrytych skarbów. Nie chodzi tutaj o to, co jest, lub nie jest prawnem, ale o to, co który w nas jest w stanie uczynić, który więcej drugiego potrzebuje.
Ziemba przemawiał teraz do niego jak do wspólnika hrabia oburzył się, i miał ochotę przypomnieć mu, że skarb ukryty i dom ten były jego wyłączną własnością; ale po chwili rozwagi wstrzymał niebaczne słowa. Placyd miał w ręku tajemnicę niezbędnie mu potrzebną, mógł na nią nakładać dowolną cenę; nikt przecie nie odrzuca milionów dla nie wyraźnej obrazy, hrabia połknął więc to ostatnie upokorzenie.
— Czegoż pan żądasz? w końcu spytał: mów wyraźnie.
— Ja pytam tylko, jak myślisz pan hrabia postąpić względem panny Oktawii Salickiej?
— Myślę, odparł Leon podnosząc w górę głowę, iż w żadnym razie nie będę rywalizował z panem Ziembą. Czy to wszystko, o co pan pytać chciałeś?