Strona:PL Waleria Marrené-Walka 241.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdyby! zawołał przerażony nagłą myślą hrahia Leon: gdyby skarbu nie było wcale!
I przypuszczenie to, z którem żył spokojnie wczoraj jeszcze, wydało mu się tak straszne, że nie mógł go wypowiedzieć prawie.
Placyd znowu nie tracił czasu na zbijanie przypuszczeń hrabiego, może nie dosłyszał ich nawet; ręka jego konwulsyjnie przemykała się po kamiennym płycie, drugą ręką podnosił latarnię do jego wysokości, tak, że światło całe padało na twarz jego, twarz ta była nieruchoma, zastygła jak zawsze, tylko wśród niej blade źrenice płonęły żądzą niby oczy drapieżnego zwierza.
— A gdyby, powtórzył hrabia chwytając go za ramię, by pewniej być usłyszanym: gdyby skarbu nie było?
Ale chwila była tak ważna, że Placyd zapomniał zupełnie względów należnych hrabiemu.
— Nie przeszkadzaj mi pan, wyrzekł ochrypłym głosem odtrącając rękę jego.
— Ale czy pan jesteś pewien? zupełnie pewien, swego?
Pomimo wszystkiego Ziemba odwrócić się musiał; ręce Leona ściskały go bezwiednym rozpaczliwym ruchem: oczy tych dwóch ludzi paliły się teraz jednako nikczemną żądzą łota.
Przecież Placyd Ziemba przywykły więcej panować nad sobą, miał tutaj wyższość nad hrabią. Nie odpowiedział wyraźnie na pytanie jego, tylko wyrzekł z wolna:
— Gdyby nie było skarbu, cóżby bardzo tak zmieniło się dla pana?
To szydercze pytanie było logiczne bardzo, przecież na tę samą myśl Leon się wzdrygnął. On już oddychał inną atmosferą, przenosił się w inne światy, żył innem życiem, zmieniał w cichości swego ducha wszystkie uczucia i przywyknienia wyrobione okolicznościami.
— Ha! zawołał z zaiskrzonem okiem, jakby znalezienie skarbu zależało od woli jego: to byłaby niegodziwość!