Strona:PL Waleria Marrené-Walka 254.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kaś wrodzona logika ślepej namiętności zatrzymywała go w miejscu.
Na końcu drzwi otworzyły się znowu, szelest sukni doszedł do jego uszu i Oktawia minęła go nie domyślając się że był ktoś tak śmiały, by szpiegować jej kroki. Placyd dojrzał chmurny wyraz jej twarzy, i to dodało mu odwagi, wysunął się z pół cienia.
Panna Salicka drgnęłe cała na widok tej znajomej postaci; chciała przejść obojętnie, ale on stanął przed nią. Straszny był w tej chwili: lodowata maska wyrobiona siłą woli tak przyrosła mu do twarzy, że pozostała nieruchomą nawet pod naciskiem szalonych wzruszeń tej chwili; tylko wargi jego drgały gwałtownie i blade oczy pałały dzikim ogniem.
— Pani byłaś u brata mego, u matki, wymówił ochrypliwym głosem, który wydobywał się zaledwie ze ściśniętej piersi.
Oktawia zmierzyła go od stóp do głowy dawnym dumnym wzrokiem, ale Ziemba rozśmiał się sucho i szyderczo: wzrok ten stracił nad nim moc swoją, ta kobieta nie miała w oczach jego już prawa do tej dumy.
— Panie Ziemba, wyrzekła, nie mam powodu tłómaczyć się przed panem.
Postąpiła krok naprzód powiedziawszy te słowa, ale on nie ruszył się z miejsca, stał jak przybity do tych drzwi, w których przecierpiał godzinę męczarni. Ludzie jemu podobni rzadko tracą panowanie nad sobą ale też są w stanie zapomnieć się zupełnie, i teraz wyrachowany, chłodny, rozważny Placyd był zwyciężony.
— Pani kochasz mojego brata? szepnął przez ściśnięte zęby, poglądając na nią wzrokiem płonącym żądzą i zmąconym bolem.
Panna Salicka cofnęła się przerażona, jakby odkrywała się przed jej stopami otchłań; zrozumiała, że Placyd był