Strona:PL Waleria Marrené-Walka 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Lucyanie, zawołała składając ręce z rozpaczą czyż pan tego zrozumieć nie możesz?
On zbliżył się do niej i wyrzekł stanowczo:
— Pani! nie potępiam cię ani sądzę, ale przestań, spowiedź ta jest daremna, ja jej nie chcę rozumieć.
— Kochasz pan, ponowiła z goryczą a więc dobrze ale ja skończyć muszę, za daleko, żeby się cofnąć! i odetchnęła ciężko jak gdyby piersi tłoczył ciężar straszny, rysy; jej wyprężyły się pod siłą woli i zachowały dumny marmurowy spokój, jaki cechował je zwykle.
— Tak, mówiła dalej, gardziłam wrzystkiem, świat był dla mnie tylko areną, w której pierwszeństwo otrzymać chciałam, a ludzie maryonetkami, któremi mogłam według swej woli poruszać. Tak było, dopókim nie spotkała ciebie panie Lucyanie. Patrz, ja nie waham się tego powiedzieć. Jakkolwiek zła i zarozumiała, potrafiłam ocenić, że ty innym jesteś niż świat cały, i od tej chwili wzniosłam ci ołtarz w mojem sercu. Ja cię kocham całą potęgą uczuć, do których jestem zdolną, kocham cię szaloną, bezgraniczną miłością, której gotowa jestem wszystko poświęcić. Kocham cię tak dalece, że sama ci to wyznaję.
Mówiła to stłumionym głosem, pełna dumy i pokory razem.
Bądź jak bądź, w tem wyznaniu była pewna wielkość czyniąc je oddawała przyszłość swoją w jego ręce, bez wahania wynosiła go po nad zwykłą miarę, i trzeba było prawdziwej siły, by oprzeć się słodyczy tej miłości i słodyczy tej pięknej kobiety tak pokornej przed nim.
Ale on miał tę siłę.
— Pani! wyrzekł ze smutną powagą: nie zasłużyłem na takie uczucie, nie przeczuwałem nigdy, że je wzbudzam, a jednak czuję jak mimowolnie zawiniłem przeciwko tobie bo ja na nie odpowiedzieć nie mogę.
Wypowiedział to z poszanowaniem i współczuciem; ale ona łamała ręce w bezsilnej rozpaczy. Postawiła ży-