Strona:PL Waleria Marrené-Walka 263.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Namiętny wykrzyknik Oktawii zbudził go z tych myśli.
— Pani! zawołał: nie wymawiaj nawet słów podobnych. Nie ma nikogo na świecie kogobym nienawidził a pani winien jestem wdzięczność i współczucie,
— Tylko wdzięczność! powtórzyła drżącym głosem, rzucając mu przez zasłonę rzęs gorące spojrzenie: dla czegoż właśnie pan kochasz tę inną?
W tej chwili ta kobieta cierpiała na prawdę; zraniona duma przyprowadziła ją do rozpaczy, czuła się upokorzoną przed nim i znieść tej myśli nie mogła.
Nastało milczenie długie bardzo. Scena ta powinna była się skończyć, była nużąca dla obojga.
Lucyan zbliżył się do pięknej panny i wyrzekł tak cicho, że dźwięk jego głosu dochodził do niej miękkim szeptem:
— Przebacz mi pani, zraniłem cię, czuję to, ale nie było w mocy mojej inaczej postąpić.
Chciał się oddalić dumny, niezachwiany, nie dotknąwszy nawet jej ręki, ale ona otrząsnęła się szybko z chwili przygnębienia, wyprostowała kibić, odrzuciła z czoła pukle włosów rozrzuconych, i stanęła naprzeciw młodego człowieka w całym majestacie piękności swojej, posępna i blada. Nowa myśl błysnęła w jej głowie.
— Powiedz pan otwarcie, wyrzekła, że nie chcesz się dotknąć majątku mego ojca, którego źródło wydaje ci się mętnem; powiedz mi, że to, a nie Jadwiga stoi pomiędzy nami.
I gdy wymawiała nienawistne imię nauczycielki, czerwone płomienie błysły w jej oczach.
— Pani! odparł Lucyan, ja teraz nawet nie myślałem o tem.
Oktawia załamała ręce aż stawy zatrzeszczały i paznogcie jej wpiły się w ciało, wargi jej zbielały, miłość mieniła się w nienawiść nieubłaganą.
Lucyan spoglądał na nią z rodzajem trwogi; nie znajdo-