Strona:PL Waleria Marrené-Walka 272.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na teraz nic, odparł Placyd; zdaje mi się, iż to co powiedziałem, wystarczy.
Oktawia ostatniem wysileniem próbowała bronić się jeszcze.
— I pan sądzisz, zawołała topiąc w nim dumne oczy: że ja przystanę kiedykolwiek na zamiary twoje? Nigdy, nigdy! wiedz o tem.
Ziemba znał Oktawię, dla tego też nie przestraszył się wcale jej postanowieniem i wyrzekł z wolna:
— Nie przesądzajmy przyszłości; na co krępować ją zawczesu niewygodną przysięgą? Kiedy nadejdzie czas, że prosić będę o rękę twoją pani, zobaczysz wówczas co ci uczynić pozostaje. Dzisiaj nienawidzisz mnie, wiem o tem pragnęłabyś zadzwonić na lokajów i kazać mnie za drzwi wyrzucić, byłoby ci miło oddać rękę pierwszemu lepszemu, byle zadać kłamstwo przepowiedniom moim, i żebyś była zwyczajną kobietą, uczyniłabyś to może. Ale ty panno Oktawio, nie zmarnujesz tak od razu stawki życia, Ważyłaś ją wprawdzie przez miłość, dla nienawiści ważyć jej nie będziesz, nie zamkniesz przed sobą wrót ratunku, będziesz czekała wypadków, postąpisz według nich, wypadki dnia dzisiejszego stracone nie będą, wiem o tem.
Ten rodzaj przestrogi Placyda, do ostatniej rozpaczy przyprowadził Oktawię; a jednak zaprzeczyć mu nie mogła miał słuszność, czytał w jej duchu wyraźnie. Zacząwszy od chęci wyrzucenia go za drzwi, wszystko co powiedział, było prawdą. Pozostała więc zupełnie pognębiona, nie wiedząc sama co ma czynić. Ziemba zostawił jej w tym względzie swobodę działania, wskazał tylko z nadzwyczajną logiką następstwo każdego kroku. Miałaż zwierzyć się ojcu? zrozumiała doskonale, że to nie zdałoby się na nic Oktawia czuła swoją wyższość nad nim; cóżby więc uczynił w położeniu, z którego ona sama nie widziała wyjścia przed sobą.
Rzeczywiście Placyd miał słuszność. On podał jej je-