Strona:PL Waleria Marrené-Walka 283.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ale Salicki starszy i wytrawniejszy pojął od razu, że to do niczego nie prowadzi, a może ostatecznie poróżnić go z tak zręcznym człowiekiem, z człowiekiem, co umiał z każdej okoliczności tak świetne odnosić korzyści, że postawił się względem niego samego w imponującem stanowisku, Przecież sama myśl tego związku wydawała mu się tak potworną, że nie przypuścił ani na chwilę, by Placyd Ziemba mógł na prawdę myśleć o poślubieniu jego córki.
Tymczasem ten ostatni wypowiedziawszy żądanie swoje oczekiwał skromnie odpowiedzi. Objaśnienia jakie dał względem majątku znajdującego się tak niespodzianie w jego rękach, chociaż zawarte w formie domysłu, były dostateczne dla pana Heliodora; tłómaczyły mu wszystko, dawały miarę jego potęgi.
W tej chwili pozostawało mu jedynie rzucić odpowiedzialność odmowy na Oktawię; bo czyż tak nie było w istocie? czyż w razie nawet, gdyby on uwzględnił prośbę Placyda, dumna panna przystałaby na nią?
W tych więc ważnych i trudnych okolicznościach, Salicki postanowił zasłonić się córką, i dla tego nie pokazując po sobie wcale doznanych uczuć, wyrzekł jak mógł najprzyjaźniejszym głosem:
— Panie Ziemba, ja osobiście nic nie mam, nic mieć nie mogę przeciw propozycyi pańskiej; ale sam rozumiesz dobrze, że tu wszystko zależy od Oktawii. Jeżeli potrafisz się jej podobać...
Było to wielkie ustępstwo ze strony Salickiego, zaledwie zdołał przeksztusić przez gardło te wyrazy, które zdawały się go dusić.
Placyd zrozumiał doskonale taktykę jego; ale on także potrafił postawić się obronnie.
— Podobać się pannie Oktawii? powtórzył draśnięty w najboleśniejszą stronę. Spójrz pan na mnie: ja nie mam nic do podobania się, oddaję sobie sprawiedliwość, ja rachuję na rozum, na rozsądek córki pańskiej, i mam nadzie-