Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

na wschodach swego pałacu. Przywołani lekarze zaledwie zdołali na kilkanaście minut powrócić mu przytomność. Te niepowrotne chwile ja straciłem z Amelją. Teraz cały prawie fakultet Warszawski zgromadzony w przyległym salonie naradzał się półgłosem, ale snać żadnej nie mieli już nadziei.
Hrabia Feliks stał obok brata, rękę jego kostniejącą trzymał w swoich rękach, i nachylony do ust jego zdawał się chwytać ostatnie urywane słowa jakie z nich wychodziły. Oczy umierającego krwią nabiegłe, zachodzące bielmem śmierci, miały ten straszny wyraz niepokoju, który cechuje zwykle wzrok konających. Ale w oczach ojca mojego tkwiło coś więcej jeszcze, coś jakby niepokój i troska doczesna. Bo gdym wszedł, źrenice jego ożywiły się wyraźnie, duch zapanował przez chwilę nad obumarłemi zmysłami, i posłużył się niemi raz ostatni. Poruszył ustami, ale daremnie, dźwięk żaden z nich nie wyszedł; tylko oczy w których się resztka życia skupiła, z twarzy brata przeszły na mnie z nieopisanym wyrazem miłości, jak gdyby tem ostatniem spojrzeniem polecał mnie jeszcze opiece i sercu jego.
Jam się rzucił ku niemu, i klęcząc przy nim cisnąłem do ust ręce jego; ale ręce te były już zimne i sztywne.
Co dalej działo się zemną, nie wiem dokładnie; oderwano mnie od zwłok ojca, czuwano jak nad